Recenzja
Tindersticks - "The Something Rain"
Podziel się na facebooku! Tweetnij!Idzie wiosna, ale jeśli komuś marzy się jesień, może ją sobie wyczarować za sprawą nowej płyty Tindersticks.
Zespół Stuarta A. Staplesa nieprzerwanie czaruje melancholią. Nie jakąś jej ckliwa, romantyczna odmianą. Na "The Something Rain" słychać żal, gorycz, głęboki smutek. Co zresztą doskonale zrozumiałe. Materiał bowiem powstawał jako hołd dla bliskich, których muzycy stracili w ciągu minionych dwóch lat. Mimo wszystko, nie jest to rzecz dołująca, a bardziej refleksyjna, może nostalgiczna, acz z delikatnym posmakiem nadziei, czegoś pozytywnego.
Choć emocje i hipnotyzujący głos lidera, czasem przepleciony intrygującym kobiecym wokalem ("Show Me Everything"), to bezapelacyjnie największe atuty dzieła, muzycznie mamy przepiękny, mroczny krajobraz. Atmosfera jak z podupadającego klubu spowitego dymem i alkoholowymi oparami, gdzie smutny zespół próbuje nielicznym gościom siedzącym przy małych okrągłych stolikach umilić wieczór. Utwory są raczej niespieszne, snujące, jedynie czasem rozdrażnione (świetne "Frozen"). Do tego dochodzą duszne, organiczne brzmienia, czasem przybrudzone, ostre gitary, wspaniale wykorzystane saksofony czy wiolonczela, psychodelizujące klawisze. Mimo bogatego instrumentarium, nie ma przepychu, nadmiaru, płyta brzmi prosto, momentami wręcz knajpianie.
"The Something Rain" to znakomity przykład albumu, gdzie liczą się emocje. To także znakomity przykład znakomitego albumu.