Recenzja

12-05-2012-16:01:26

Keane - "Strangeland"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Najnowsza płyta Keane zadebiutowała na szczycie UK Charts, co zupełnie mnie nie dziwi. Nie dlatego, że to wybitne dzieło. Nie, to album dla mas.

"Strangeland" ma spodobać się przeciętnemu, radiowemu odbiorcy. Nastolatce ze złamanym sercem, co wrażliwszym młodzieńcom i pani domu, która chce posłuchać czegoś ładnego i miłego, gdy dzieci wyśle do szkoły/przedszkola. Ładne i miłe to jedyne, co można powiedzieć o czwartym longplayu Anglików. Wszystko jest tu gładkie, bezpieczne, zachowawcze, wstrzemięźliwe, popowo eleganckie. Melodie jak zwykle zgrabne, bo to dla Keane pestka. Co z tego, jeśli żadna nie zapada w pamięć. Mamy trochę elektroniki, ale raczej wyważonej, stonowanej, nieabsorbującej, są też bardziej akustyczne, indierockowe rozwiązania, ale też bez żadnych odważnych, nie daj boże ryzykownych posunięć. Najwięcej jest jednak niewadzącego nikomu pianina i sunących lekko filmowo-romantycznych smyków, nad którymi króluje kryształowy, melancholijny głos Toma Chaplina.

Najnowsze Keane to taka wypadkowa Travis, Coldplay i łagodnego oblicza The Killers. Z tym, że mniej porywająca, mniej przebojowa, mniej stadionowa, nawet mniej irytująca. Po prostu bardziej nijaka niż cokolwiek, co zrobiły wyżej wymienione formacje. Przypomina mi to kolorowanie po numerkach, gdzie trzeba zamalować pola oznaczone cyferkami przypisaną do nich odpowiednią kredką. Owszem, rysunki wychodzą ładne, miłe dla oka, ale ciężko się nimi zachwycać, a ze sztuką na pewno nie mają nic wspólnego. A cała sztuka polega na tym, żeby nie wychodzić za linię. I Keane właśnie nigdy za linię nie wychodzi.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

TAGI: keane