Recenzja

28-04-2013-17:29:41

Öszibarack - "12"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Płyta, która jest bardziej do słuchania niż pląsania na parkiecie. I to nie jest zarzut. Wrocławianie wykonali zwrot w swojej karierze dowodząc, że nie zamierzają trwać w jednej stylistyce.

Tak się jakoś ostatnio składa, że dane mi jest dzielić się wrażeniami o płytach zespołów, które zdecydowały się coś zmienić. To skład, to wydawcę, język, w którym śpiewają, charakter swojej muzyki. Szczęśliwym trafem w każdym z przypadków, z którym miałem do czynienia, zmiana wychodziła artyście na dobre. Czy wyjdzie Öszibarack? Na odpowiedź na to pytanie przyjdzie pewnie jeszcze trochę poczekać, lecz nic nie wskazuje na to, by miała to być partykuła "nie".

Wrocławianie przez lata zbudowali sobie świetną markę wysokiej jakości ambitną elektroniką, którą wydali za mąż za elegancki pop. Zenit takiego grania osiągnęli płytą "Plim Plum Plam", na której było i poczucie humoru, i zabawa, skoczność, frywolność, a do tego świetne wokale DJ Patrisi. Wokalistki już w Öszibarack nie ma, więc i muzyka grupy musiała się zmienić. Teraz dźwięki instrumentów muszą opowiadać historię, nie słowa. Wprawdzie na "12" mamy piosenki, które stanowią pomost do wcześniejszego oblicza (świetna "The Tide" feat. Chmara), lecz w zdecydowanej przewadze jest granie instrumentalne, mocno ilustracyjne, na solidnej podbudowie żywych bębnów (kapitalnie prezentuje się instrumentalny "The Tide"). Trudno krążek opisać jako set didżejski. Do pewnego stopnia to uprawnione, trochę można się przy tej muzyce powyginać śmiało w klubie ze znajomymi. Ale przede wszystkim jest to silnie transowe granie, chwilami z bardzo przyspieszonymi i zapętlonymi syntetycznymi fragmentami, czerpiące z co najmniej paru źródeł. Klasyków elektroniki pokroju Jarre'a, Schulze, Tangerine Dream, jak i ich komercyjnych epigonów z lat 80. zarówno ze sceny popowej, jak i alternatywnej. "12" byłaby niezłą ilustracją filmu o podróży w kosmos lub produkcji science fiction, w której jest miejsce na marzenia, refleksje, melancholię, ale też i na elementy tajemnicze i wyrafinowanie erotyczne. Płyta chyba lepiej smakuje, jeśli kosztuje się jej w mniejszym, sprawdzonym gronie.

Öszibarack zbudowali swoją dobrą markę dzięki temu, że nie tworzą muzyki sztucznej, przekombinowanej w studiu, aczkolwiek ze zdobyczy technologii korzystają przecież. Ich kompozycje żyją i choć dziś, po blisko 10 latach istnienia zespołu, mają mniej imprezowy puls, niezmiennie przyciągają, zaciekawiają. Bodek Pezda, postać doskonale znana na polskiej scenie alternatywnej i wydawca "12", napisał o krążku, że na nim "kwartet przeniósł się na nowy poziom sztuki klubowego szamanizmu". Całkiem trafnie to ujął.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!