Recenzja

30-07-2013-23:20:41

Midday Veil - "The Current"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Midday Veil, tę nazwę warto zapamiętać. Zdziwię się mocno, jeżeli w ciągu najbliższych lat nie będzie o tym zespole głośno. Zwłaszcza, że moda na granie retro nie wydaje się słabnąć, a grupa dużymi garściami z przeszłości czerpie.

Słuchając drugiego krążka kapeli stacjonującej w Seattle, miałem wrażenie bycia częścią jakiegoś mistyczno-erotycznego obrzędu. Wciągnęli mnie w swoją zabawę od samego początku i dobrze skubańce wiedzieli, że przez myśl mi nie przejdzie, aby się z niej wypisywać. Bo i dlaczego miałbym przerywać malujące cudne pejzaże, kosmiczne i szybujące klawisze, podbite żywymi bębnami i subtelną jak obrazy impresjonistów gitarą? Pejzaże, które na upartego można pogrupować w sześciu numerach z "The Current" jako rock progresywny, kraut rock, psychodelię, oldschoolową elektronikę, z doskonale regulowanym napięciem i jego kolorem, a nawet przepiękną wariację na muzykę etniczną z Orientu rodem (kapitalnie snujący się "Without And Within"). Wydawca opisał płytę jako psychodeliczny prog rock. I można w dużym stopniu się z jego opisem zgodzić, bo i progresu, i psychodelii jest tu sporo.

Poznawanie twórczości Midday Veil zacząłem od klipu do ponad 11-minutowego numeru "Great Cold Of The Night", w którym wyraźnie napalone panie w liczbie kilkunastu i strojach skąpych, odprawiają jakiś mistyczno-erotyczny rytuał, a potem gonią jednego pana przez mroczny las, dopadają biedaka i… I prawdopodobnie zaspokajają bezlitośnie swoje najskrytsze żądze. To najmocniejszy kawałek na płycie, ocierający się delikatnie o metal. Pozostałe są kosmiczne, oniryczne, mistyczne, hipnotyczne, narkotyczne i raczej subtelne. "The Current" to przede wszystkim dużo grania, ilustrowania dźwiękami. Kierowniczka całego zamieszania, wokalistka Emily Pothast, pojawia się z umiarkowaną częstotliwością, pisząc delikatnie. Lecz w niczym to nie przeszkadza, bo samymi dźwiękami Midday Veil buduje naprawdę ciekawy spektakl, w którym emocje mają różną barwę i natężenie. Jest jasno, leciuteńko i błogo, nie brak też mrocznych, mocnych, orgazmicznych spiętrzeń (fantastyczna "Choreia"). Tylko sześć utworów, ale bardzo dużo muzyki.

Tego albumu należy słuchać po wielokroć i w skupieniu. "The Current" to katalizator dla wyobraźni. Ewokuje przeróżne obrazy, ze stale obecną w nich nutą wyszukanej perwersji. Porywa nas ze sobą, trzyma w szponach mocno i puścić nie chce. Zresztą, po paru minutach słuchania, nikomu nawet do głowy nie przyjdzie, aby rozstawać się z tym materiałem.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!