Recenzja

22-06-2014-23:12:00

Jennifer Lopez - "A.K.A."

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Dobra wiadomość jest taka, że najgorsza w nowej płycie Jennifer Lopez jest okładka. Zła, muzyka wiele lepsza nie jest.

Lopez, jak każda gwiazda popu, przechodziła różne fazy, próbując dopasować się do obowiązujących trendów. Potrafiła jednak nagrywać przeboje. Kapitalne popowe piosenki czasem bardziej taneczne, kiedy indziej chylące się raczej ku R&B. Tym razem się nie udało. Jeśli wakacyjno-hiphopowe "I Luh Ya Papi" czy pachnące orientem "Booty" mają być najlepszymi utworami na albumie (a są!), to można bez wahania stwierdzić, że jest słabo.

Najgorsze, że słabe jest w zasadzie wszystko. Goście są tendencyjni (Pitbull) i/lub nudzą (T.I.). Brzmieniowo Lopez raz chce być gwiazdą, którą puszczać będą komercyjne stacje, więc zalewa nas syntetyczną, migoczącą tęczą ("First Love"), kiedy indziej zdradza większe ambicje, proponując dużo poklejonych dźwięków, hiphopowych patentów ("Acting Like That" z udziałem Iggy Azalei), przez co płyta robi się rozlazła i nijaka. Koszmarne są ballady, które przypominają patetyczne odrzuty z sesji Leony Lewis ("Never Satisfied"), a jeszcze gorsze pseudo-eteryczne (nie mylić z erotyczne, zmysłowości na krążku bowiem brak) momenty ("So Good"). Największym grzechem jest jednak brak dobrych melodii, wpadających w ucho refrenów, numerów, które czy byśmy tego chcieli czy nie towarzyszyłyby nam tego lata. Ani jednego numeru, który byśmy mimowolnie nucili, przy którym, choćby ze wstydem, mielibyśmy ochotę potańczyć.

Jennifer Lopez nigdy nie była szczytem wyrafinowania czy najjaśniejszym błyskiem w świecie popu. Umiała się jednak bawić, cieszyć muzyką, uwodzić, zarażać zabawą, eksplodować energią, na "A.K.A." się męczy i błądzi.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!