Recenzja

30-07-2014-15:45:58

Tom Petty And The Heartbreakers - "Hypnotic Eye"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Swoje początki artysta zwykle pamięta. Jeżeli są to początki udane, by nie nazwać ich wprost wspaniałymi, warto czasem do nich wrócić. To właśnie zrobił Tom Petty na trzynastej płycie.

Kolejne czteroletnie oczekiwanie na album Amerykanina minęło i znowu okazało się, że było na co czekać. Tom rzecz jasna zachował pewne stałe cechy. Wraz z Łamaczami Serc nagrywał w studiu "na setkę" i postarał się, aby materiał miał ciepłe, naturalne brzmienie. Ale w odróżnieniu od poprzedzającej "Hypnotic Eye" płyty "Mojo" dosypał do gitar nieco więcej garażu, a do piosenek wlał dynamicznego rockandrollowego paliwa (np. "Forgotten Man"). Uwielbiam w tej muzyce to, że przecież mamy do czynienia z wielkim, legendarnym artystą, a kiedy słucha się płyt Petty'ego i The Heartbreakers ma się odczucie, jakby napisał to koleś z sąsiedztwa, ktoś bliski, ktoś, z kim można pogadać, kto rozumie nasze problemy.

"Hypnotic Eye" jest płytą bardziej drapieżną niż "Mojo", nawiązującą do początków Toma. Typowych dla niego rockerów z lekko przesterowanymi gitarami, chwilami stonesowatych ("U Got Me High") i bluesowatych ("Burnt Out Town") na niej nie brakuje. Czasem świetnie pokolorowanych lekko psychodelicznym klawiszem przez Benmonta Tencha albo zatopionych w refleksyjnej melancholii ("Shadow People"). Niezmieniających jednak generalnego wrażenia, że Petty chciał nagrać album mocno rockandrollowy, oddający hołd jego początkom, co udało się znakomicie. Nie ma tu evergreenów na miarę "You Wreck Me", "Learning To Fly" czy "Into The Great Wide Open". Ale jest 11 równych, gitarowych, rockowych piosenek, w których nie znać symptomów braku pomysłów czy zmęczenia.

Tom Petty zawsze przekonująco opowiada życiowe historie. Wzięte jakby z życia każdego z nas. Dzięki temu jego muzyka jest bliska tak wielu. "Hypnotic Eye" na pewno fanów artysty ucieszy. I przysporzy mu kolejnych.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!