Recenzja

03-09-2015-13:58:12

The Weeknd - "Beauty Behind the Madness"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Ogłaszam, iż najbardziej przereklamowanym artystą 2015 roku jest The Weeknd.

Facet jest zdolny, wyróżnia się na tle innych artystów R&B i potrafi pisać całkiem zgrabne piosenki. Co więc z nim nie tak? Jest potwornie pretensjonalny i zadufany. Słuchanie "Beauty Behind the Madness" jest po prostu irytujące. Utwory są koszmarnie monotonne i bezbarwne. W kółko te same okołoballadowe, lekko duszne, czasem obudowane bardziej eleganckimi aranżami pościelowe numery. Trochę prince'owych klawiszy, trochę hollywoodzkiego blichtru, odrobina Michaela Jacksona, nieco mroku i coś od Kanye Westa (czasem dosłownie, bo pomagał przy produkcji). Większość płyty wpada jednym uchem, wypada drugim i zlewa się w bezbarwną całość. No i ileż można słuchać miauczenia o seksie?

The Weeknd drażni nie tylko arogancją i wszechobecnym banałem, ale także, a może przede wszystkim lenistwem. Nie można mu odmówić wyobraźni. Lekko funkujący "Can't Feel My Face" jest więcej niż udany, świetnie wypada hiphopowo-festiwalowy "Losers" z udziałem Labrintha i z wibrującym dęciakowym finałem. Od reszty odstaje też nagrany na potrzeby "50 twarzy Greya" walczykowo-barokowy "Earned It (Fifty Shades of Grey)". Niestety, dobrych, ciekawych pomysłów jest tu niewiele. Większość to kalki i wariacje oraz nużące powielanie tych samych patentów. Delikatne przesuwania akcentów, zabiegi produkcyjne tak naprawdę niewiele zmieniają.

"Beauty Behind the Madness" we fragmentach może nawet zachwycić. Naprawdę, Kanadyjczyk jest utalentowany, ale nie aż tak jak mu się wydaje ani tak, jak próbują nam wmówić.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

TAGI: the weeknd