Recenzja

01-10-2015-19:15:59

Disclosure - "Caracal"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Gdyby "Caracal" było debiutem, Disclosure nie byliby jedną z najbardziej rozchwytywanych formacji.

Od razu muszę zaznaczyć, że "Caracal" to całkiem niezła, przyjemna w obyciu płyta. Nieszczególnie jednak wyróżniająca się na tle innych popowo-tanecznych produkcji. Bracia Howard i Guy Lawrence'owie chyba wpadli w zastawioną przez siebie pułapkę. Pierwszym krążkiem "Settle" wyznaczyli pewne trendy i tym razem nie zrobili nic więcej. A raczej zrobili mniej.

Drugi album duetu jest znacznie bardziej zachowawczy, wypośrodkowany, popowy. Debiut zachwycał różnorodnością, śmiałymi wycieczkami w rozmaitych elektroniczno-klubowych kierunkach. Nowe piosenki są bardziej gładkie, błyszczące, trochę bardziej nijakie i co może nie jest wielką wadą, ale brzmią jak uwspółcześnione Wham!. Oczywiście, nie brakuje potencjalnych hitów, festiwalowych pewniaków. "Omen" z udziałem Sama Smitha to nieco mniej charyzmatyczny brat "Latch" z poprzedniego krążka, "Magnet" z Lorde ma w sobie sporo melancholijnego uroku, a przy "Hourglass" ze ślicznymi wokalnymi popisami Jillian Hervey z Lion Babe nie sposób ustać w miejscu.

Diabeł tkwi w szczegółach i właśnie szczegóły, drobiazgi sprawiają, że "Caracal" pozostawia delikatny niedosyt. Tak naprawdę jest w porządku, jest poprawnie, ale nie ma tej zaraźliwej energii, tej młodzieńczej bezkompromisowości, rodzaju niewymuszonej chęci do zabawy, którą
Disclosure nas zachwycili. Co nie zmienia faktu, że muzyka z drugiej płyty Anglików może umilić czas czy skutecznie rozkręcić imprezę.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

TAGI: disclosure