Recenzja

20-06-2016-13:07:08

Garbage - "Strange Little Birds"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Kiepski singel, nie do końca powalający kolejny utwór i zapewniania, że będzie jak na debiucie. Po takiej "zachęcie" pełna obaw podchodziłam do nowego albumu Garbage. Niepotrzebnie.

Promujący zestaw numer "Empty" zupełnie mi się nie podoba. Jest tak nijaki, przeciętny i zachowawczy, że można tylko zazdrościć radiowcom, bo mogą go prezentować o dowolnej godzinie. "Even Though Our Love Is Doomed" już nieco lepsze, bo z kapitalnie budowanym napięciem, ale też na kolana nie rzuca. Zresztą, całość "Strange Little Birds" też nie, ale po wysłuchaniu szóstego albumu Garbage pojawia się takie miłe uczucie, że to fajna płyta, w dawnym stylu.

Najlepszym chyba przykładem jest znakomity "Blackout" z mrocznymi gitarami à la The Cure i błyszczącą elektroniką. Te elementy dominują na nowym krążku formacji. Są gęste riffy, rockowy drapieżny charakter, a dla kontrastu sporo elektroniki, często w roli zagęszczacza, elementu zaostrzającego (lekko industrialne "So We Can Stay Alive"), ale czasem łagodzącej klimat (około-triphopowe "If I Lost You", szybujące "Teaching Little Fingers to Play" gdzieś tam kłaniające się "Milk" czy Dido). To jednak nie płyta singli, potencjalnych przebojów. "Strange Little Birds" najlepiej wypada jako longplay. Siła kryje się bowiem bowiem w klimacie, w brzmieniu. Jest mrok, ale i pewna gładkość, czerń i róż, słodycz opatulona agresywnymi dźwiękami. Przy czym Garbage nadal pamiętają o melodiach i chociaż nie znajdziemy tu hitów na miarę "I Think I'm Paranoid", to są to numery nośne, zgrabne i jak w przypadku "We Never Tell" wprost stworzone na koncerty.

"Strange Little Birds" to Garbage, jakie najbardziej lubimy. Trochę męskie, trochę kobiece, trochę rockowe i trochę popowe, trochę dzikie, trochę delikatne, trochę seksowne i trochę melancholijne.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

TAGI: garbage