Aktualności

26-01-2011-01:14:25

Sheryl Crow - "100 Miles from Memphis"

Udostępnij! Tweetnij!

Albo z wiekiem coraz bardziej lubię takie brzmienia, albo Sheryl Crow nagrała bardzo przyjemną płytę. Albo jedno i drugie.

"100 Miles from Memphis" to swoisty hołd wokalistki dla stolicy stanu Tennessee. Miasta, w którym powstała specjalizująca się w gospel, funku, soulu i jazzie wytwórnia Stax. Nie dziwne więc, że na krążku dominują oldschoolowe czarne brzmienia. Trąbki, puzony, saksofony, grzechotki, skrzypce, tamburyna, organy, delikatnie plumkające gitary i mnóstwo wokali w tle. Cudowne aranżacje i świetna produkcja. A jakby komuś było mało jest odrobina reggae (z pomocą Keitha Richardsa), nieco południowego folku i typowego amerykańskiego grania.

Paradoksalnie, Sheryl jest tu najsłabszym ogniwem. Niby ma ładny, lekko zachrypnięty głos, słychać, że się angażuje, a przynajmniej stara, a mimo to najczęściej wypada nijako. Trudno oprzeć się wrażeniu, że artystka śpiewa bardzo zachowawczo. Na szczęście nie drażni ani nie irytuje, ale i nie imponuje. A może po prostu wybrała sobie zbyt dobrych współpracowników, którzy ją zwyczajnie przyćmili. Pomijając, wszystkie te wspaniałe dęciaki, wystarczy posłuchać "Sign Your Name" Terence'a Trenta D'Arby. Crow zupełnie nie potrafiła oddać emocji tego kawałka, za to śpiewający w chórkach chłopak rodem z Memphis, Justin Timberlake, wyczarował cudownie ciepły klimat. Z kolei w niesionym romantycznymi smykami "Sideways" robi się najpiękniej, gdy odzywa się autor, Citizen Cope. Podobnie jest z moim faworytem w zestawie, lekko bluesowym "Roses and Moonlight" z kapitalnym funkowym finałem i tajemniczym panem wspomagającym Sheryl wokalnie.

Amerykanka ma jednak też swoje dobre momenty solo. Generalnie znacznie lepiej wypada w szybszych, bardziej energicznych numerach. Ewidentnie opłaciło się śpiewanie u Michaela Jacksona, znakomicie bowiem, lekko drapieżnie, idealnie wczuwając się w piosenkę, zaprezentowała się w "I Want You Back" z repertuaru The Jackson 5. Dobra jest też w "Peaceful Feeling" z "pa pa pa pa" rodem z francuskiej riwiery.

Tak naprawdę, Crow należą się wielkie podziękowania, za to, że przypomniała, że można nagrywać takie płyty. Płyty ciepłe, organiczne, z duszą, gdzie liczą się prawdziwe instrumenty i ludzkie głosy.


Udostępnij! Tweetnij!

TAGI: