Aktualności

30-07-2012-09:24:03

Rick Ross - "God Forgives I Don't"

Udostępnij! Tweetnij!

Rick Ross ma w sobie coś z Franciszka Smudy. Jak się już na coś uparł i obrał pewną koncepcję, to choćby wszyscy go prosili o zmiany, oczekiwali czegoś nowego, on będzie twardo bronił swojego pomysłu. W efekcie dostaliśmy kolejny album będący tak naprawdę kalką poprzedniego.

Jakie są płyty Rossas Bogate w gości, mocne bity topowych producentów i kandydatów na singlowe hity. Nie należy w nich szukać głębokich przemyśleń, a na ile treść kawałków ma oparcie w faktach, trudno wyrokować. W końcu karierę raper rozpoczął od potężnej wizerunkowej wtopy, gdy okazało się, że żaden z niego gangster i ulicznik, tylko były klawisz więzienny. Tylko czy ma to jakiekolwiek znaczeniem Wydaje mi się, że nie. Rossa się słucha po to, żeby pobujać głową, mieć przebojową, dobrze zbilansowaną płytę do posłuchania w aucie podczas wieczornej jazdy po mieście. "God Forgives I Don't" spełnia te założenia, ale nie tak dobrze, jak poprzedni krążek, czy też intrygujący debiut "Port of Miami". Raper zapowiadał, że nowy album będzie zupełnie nową jakością, jeśli chodzi o warstwę tekstową. Okazało się to oczywiście bujdą, bo tak naprawdę niewiele tutaj ponad przechwałki, wymienianie nazw samochodów czy drogich alkoholi. Seks, gangsterka, kreowanie się na wielkiego bossa, z którym lepiej nie zadzierać. Ot, cały Rick Ross.

Nic więc dziwnego, że w części kawałków pierwsze skrzypce grają goście. André 3000 rozstawił konkurencję po kątach w przepięknym "Sixteen" (kandydat do najlepszego hiphopowego nagrania 2012 roku!), Wale i Drake dobrze wypadli w klimatycznym "Diced Pineapples", Stalley potwierdził bardzo wysoką formę, a Jay-Z w "3 Kings" utarł nosa zarówno Rossowi, jak i Dr. Dre, który dokonał rzadkiej sztuki - "popisał" się tekstem na poziomie gospodarza. Z drugiej strony, rapuje on ostatnio na tyle rzadko, że może nie powinno to wcale dziwić. Nieźle prezentuje się utwór "Presidential" na bicie Pharrella Williamsa, z miejsca wpadają w ucho "Ashamed", "Amsterdam" oraz "Touch'n You" z Usherem. Więcej natomiast można było oczekiwać od czwartej części sagi "Maybach Music", a przede wszystkim trzech nagrań utrzymanych w trapowej, południowej stylistyce. Szczególnie denerwuje "911", którego trudno wysłuchać do końca. Więcej tak słabych nagrań na szczęście nie ma. Summa summarum, dostaliśmy płytę, jakiej należało się spodziewać. Gorszą od "Teflon Don", ale rozmachem i budżetem bijącą większość konkurencji.


Udostępnij! Tweetnij!

TAGI: