Recenzja

20-02-2009-16:37:15

The Prodigy - "Invaders Must Die"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Grupa The Prodigy zatacza koło. Z nowym materiałem zespół powraca do korzeni, jednocześnie stara się jednak gonić nowe trendy. I to najbardziej zgrzyta. Trio nie przeciera bowiem już szlaków, tylko ściga się z młodymi i ze sobą.

Z jednej strony na "Invaders Must Die" panowie odgrzebują stare patenty i przypominają rozwiązania, dzięki którym zasłynęli ("Thunder", "Take Me to the Hospital"), z drugiej jednak w dość prosty sposób wykorzystują to, co ostatnio bardzo modne. Stąd drum'n'bassowa szybkość wymieszana z solidną porcją ostrej, wręcz rockowej elektroniki (czyżby byli fanami Pendulum?) oraz rave'owe świdrowania, które przypominają coś w stylu naspeedowanego Klaxons. Brak innowacyjności to jednak w zasadzie jedyny zarzut. Całość stanowi w sumie "przyjemną", cholernie agresywną, wściekłą petardę. Od pierwszego do ostatniego momentu jesteśmy atakowani dźwiękami. I nie są to jakieś zalotne klapsy, tylko
prawdziwe bombardowanie. Kulminację stanowi wyborny, rozpędzający się "World's on Fire" (no chyba, że komuś bardzo będzie przeszkadzać, że "suspens" jest zerżnięty ze "Smack My Bitch Up").

Przy pierwszym przesłuchaniu "Inavders Must Die" niekoniecznie zachwyca, jeśli jednak oswoimy się z nową muzyką formacji, a szczególnie, gdy posłuchamy jej bardzo głośno na słuchawkach powinna się spodobać. Decybele są tu naprawdę ważne, zresztą w przypadku The Prodigy zawsze były. Nowa płyta ma ogromny potencjał koncertowy, tylko - tu apel do organizatorów imprez muzycznych - oni najlepiej sprawdzają się na samodzielnych występach, w zamkniętych salach, nie na festiwalach.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!