Recenzja
Metallica - "Death Magnetic"
Podziel się na facebooku! Tweetnij!W końcu trafił do sklepów najbardziej oczekiwany album tego roku. Budzi ogrom kontrowersji, ale co najważniejsze przyniósł kawał dobrej muzyki.
Już mocny początek zdradza, że będziemy mieli do czynienia z materiałem wysokich lotów. Później trzeba tylko przeżyć nudny i przydługi, a co za tym idzie senny, singlowy "The End Of The Line", a dalej jest już tylko lepiej. W krzesło wgniotą "All Nightmare Long", "The Judas Kiss" i "My Apocalipse". Nie da o sobie zapomnieć kapitalne instrumentalne "Suicide & Redemption", a na pewno zaintryguje "The Unforgiven III", które nie jest bezpośrednią kontynuacją poprzedniczek z tym tytułem, ale to paradoksalnie działa na korzyść, dostaliśmy bowiem kawałek porządnego, świeżego grania.
Co się może nie podobać? Z pewnością dla niektórych koronnym argumentem na "nie" będzie fakt, że "Death Magnetic" nie jest dziełem przełomowym, a jedynie udaną płytą. Tylko czy aż? Każdy musi odpowiedzieć sobie sam na to pytanie. Metallica nie musi już niczego udowadniać, nie musi nagrywać niczego pod publikę, a jednak na nowym krążku ukłoniła się starym fanom. Chociażby poprzez obecność Ricka Rubina, którego producenckie złote ręce wciąż są w stanie stworzyć produkt idealnie zbilansowany pod każdym względem.
Longplay w skali szkolnej zasługuje na mocną czwórkę. Panowie z Metalliki solidnie odrobili pracę domową, ukazując, że wciąż mają charyzmę, talent i masę energii.