Recenzja

14-03-2010-17:07:20

Jay-Z - "The Blueprint 3"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Opisując dyskografię Jay-Zfani rapera kilka lat temu wymyślili określenie "Carteroida". Oznacza ona ni mniej, nie więcej, tylko fakt, że po każdej bardzo udanej płycie artysta wydaje album średni. Ta niepisana zasada znów się potwierdziła.

Jay-Z nie dotrzymał dwóch założeń. Po pierwsze longplay nie został w całości wyprodukowana przez Kanye Westa. Bity dostarczyli też m.in. No I.D., The Neptunes, Timbaland i Swizz Beatz. Po drugie do minimum miała zostać ograniczona liczba gości, a tymczasem mamy ich w 11 z 15 nagrań. No i obietnicy nie dotrzymał też Kanye West, który wszem i wobec opowiadał, że jego kompozycje na "The Blueprint 3" przejdą do historii. Nic z tego!

Początek albumu trzyma doskonały poziom. "Thank You" to wręcz jeden z najlepszych numerów Jaya w karierze a "Empire State Of Mind" z Alicią Keys jest idealnym wręcz pokazem, jak należy wykorzystywać w hip-hopie żeńskie wokale. Później zaczynają się schody. Dwie produkcje Timbalanda i jeden bit Swizz Beatza należałoby w zasadzie z miejsca wyrzucić do kosza. Coś, co od biedy mogłoby trafić na płyty trzecioligowych gwiazdek R&B czy pop-rapu nie ma prawa znaleźć się na albumie Jaya-Z. Podobnie jak zamykające wydawnictwo "Young Forever", w którym słyszymy sampel z... Alphaville. Czy amerykański rap naprawdę tak mocno zaczął zjadać własny ogon, aby sięgać po niemiecki pop lat 80.?! Jakby dla przeciwwagi bardzo dobrze się słucha neptunesowego "So Ambitious" a na plus można też zapisać gościnne udziały Drake'a oraz Kid Cudiego.

Czemu Jay-Z nie umie nagrać dwóch równych, tak samo udanych płyt po sobie?! "American Gangster" do dziś wywołuje ciarki, będąc arcyciekawym przykładem koncept albumu. "The Blueprint 3" to zbieranina pojedynczych singli i hiciorów. Szkoda! I niewielkim, ale jednak pocieszeniem jest fakt, że w takim razie następna płyta rapera powinna być dużo ciekawsza.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

TAGI: jay-z