Recenzja

29-04-2010-17:57:52

Ratt - "Infestation"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

W piosence "Lost Weekend" pada pytanie: "Are you ready for the big fun?". Przyznam, że na tak wielką i dobrą zabawę przy muzyce Ratt zupełnie nie byłem przygotowany.

To kolejny, po "Saints Of Los Angeles" Mötley Crüe, wspaniały album legendy gatunku, który zwykle określa się melodyjnym hard rockiem lub pogardliwie pudel metalem, a w USA soft metalem, glam metalem czy party metalem. "Infestation" zaskakuje od samego początku. Muzyka Ratt w czasach, gdy zespół sprzedawał miliony płyt, była zbyt zachowawcza, za grzeczna, pozbawiona pazura, łupnięcia. Była pisana przez młodych ładnych chłopców dla ładnych, żądnych zabawy dziewczynek. Pierwsza po 11 latach płyta Ratt to soczysty, dynamiczny i bezkompromisowy hard rock, którego nie wstyd słuchać nawet napakowanym twardzielom. Nie ma momentów zmiękczania, przesładzania. Piosenki w większości idealnie nadają się do dynamicznej jazdy autem. Chwilami są zaskakująco szybkie ("Garden Of Eden"). Dominuje charakterystyczny wokal Stephena Pearcy'ego, wspomagany dość często przez melodyjny chórek. Tylko raz, w refleksyjnym "Take Me Home", wyraźnie słychać klawisze.

Pięknie brzmią i grają gitary. Mający nietuzinkowe umiejętności Warren DeMartini zyskał świetnego partnera w postaci starego wyjadacza Carlosa Cavazo (oryginalny "wioślarz" Robbin Crosby zmarł kilka lat temu na AIDS), który tak jak Ratt, liczył grube miliony na koncie w latach 80., będąc członkiem nieaktywnej już legendy hard rocka - Quiet Riot. Ciekawych pojedynków na solówki jest kilka (więcej niż fajny jest ten w "Take A Big Bite").

Ratt nie zatracili umiejętności pisania ładnych melodii. Jedenastu piosenek z "Infestation" miłośnicy muzyki z kalifornijskim feelingiem będą słuchać z przyjemnością. Trudno w tej chwili powiedzieć, czy są tu hity na miarę "Round And Round", "Back For More" czy "You Think You're Tough". Natomiast bez dwóch zdań na "Infestation" roi się od zgrabnych piosenek (np. "Eat Me Up Alive", "Best Of Me", "A Little Too Much", "Lost Weekend").

Parę lat temu trzon Ratt - Pearcy, DeMartini i perkusista Bobby Blotzer, nie był w stanie kontaktować się inaczej niż przez prawników. Dobrze, że w otoczeniu muzyków pojawili się przedstawiciele Roadrunnera, którzy uwierzyli, że potencjał formacji wciąż jest niemały. Nie pomylili się. Jeszcze lepiej, że Ratt zarobili kiedyś ciężkie miliony, dzięki czemu mogli sobie pozwolić na terapię grupową, która odniosła podobnie dobry skutek, jak w przypadku Metalliki. W Polsce takiej muzyki słuchają nieliczni i niestety wątpię, by miało się to zmienić. Niech więc choć ta grupa pasjonatów sięgnie po "Infestation" i zaraża tym graniem innych.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

TAGI: ratt