Recenzja

10-10-2011-19:12:06

The Kills - "Blood Pressures"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Nauki u Jacka White'a ewidentnie popłacają. Alison Mosshart przyniosła od kolegi nieco pomysłów i pięknie je wkomponowała w klimat The Kills.

Jamie Hince przyznał, że współpraca jego muzycznej partnerki z The Dead Weather miała spory wpływ na nową płytę The Kills i nie sposób się z nim nie zgodzić. Nie znaczy to bynajmniej, iż duet przypomina teraz kolejną satelitę byłego lidera The White Stripes. Na "Blood Pressures" słychać jednak pewną dojrzałość, większą różnorodność, zamiłowanie do organicznych brzmień z wyrazistą perkusją ("Future Starts Slow", świetne "Heart Is A Beating Drum") i zgrzytliwych dźwięków. Hotel i VV ponownie sięgają po bluesa, czasem zanurzą też paluszek czy dwa w psychodelii. Ponadto The Kills znów gra zadziornie, ostro, w zasadzie bez uciekania w popowe patenty, jak to miało miejsce na "Midnight Boom". Dominują charczące gitary i zachrypnięty głos Alison. Poza tym jest gęsto, garażowo, ze sprzężeniami i przesterami (genialne "Satellite"), ale czasem jednocześnie dziewczęco, seksownie ("DNA") czy w stylu podrasowanego Roxy Music ("You Don't Own The Road" ma w sobie coś z "Love Is The Drug"). Nie brakuje jednak niespodzianek. Pierwszą jest zaśpiewana przez Hince'a miniaturka "Wild Charms", którą bez problemu można by pomylić z "Jealous Guy" Lennona. Druga to walczykowy "The Last Goodbye", który bez problemu sprawdziłby się w jakimś czarno-białym, francuskim filmie o miłości.

"Blood Pressures" to doskonała propozycja dla tych, którzy lubią rozedrganą, przybrudzoną odmianę rocka. Trochę powłóczystą, trochę nerwową. Idealna rzecz dla tych, którzy czekali na muzykę mocno gitarową i mocno kąsającą.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

TAGI: the kills