Recenzja

29-05-2012-16:49:33

Ultravox - "Brilliant"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

To dość niesamowite, jak jednocześnie staro, a zarazem współcześnie brzmi nowe Ultravox.

Materiał nagrywany był w klasycznym składzie Midge Ure, Chris Cross, Billy Currie i Warren Cann. Przed premierą muzycy zapowiadali, że longplay nawiązywać będzie do tradycyjnego brzmienia formacji. Jak obiecali, tak zrobili.

Pierwsze dźwięki "Brilliant" to momentalna, wspaniała podróż w czasie. "Live" brzmi jak doskonałe Ultravox sprzed lat. Chwytliwa melodia, szybująca lekkość, syntetyczne dźwięki nasycone emocjami, pełen melancholii, ujmujący głos Ure'a i ta nutka szlachetności. Dalej jest podobnie. To album zawierający wszystko, za co pokochaliśmy twórców "Vienny". Romantyzm wymieszany z odrobiną mroku, popową zwiewność ("Lie") gdzieniegdzie skontrowaną z podniosłym klimatem ("Hello"). Przebijające się przez elektroniczne gęstwiny metaliczne gitary ("Flow"). Napędzającą rytm "sztuczną" perkusję i niezmiennie zachwycający wokal Midge'a.

Brzmi to po prostu jak Ultravox, stare, lubiane. Niby mocno oldschoolowe, na wskroś ejtisowe, ale może z racji tego, że moda na lata 80. trwała dłużej niż sama dekada, słychać na "Birlliant" dźwięki, po jakie od ładnych paru lat sięgają współcześni twórcy, by wymienić chociażby The Killers czy Keane. Takie "Satellite", co prawda niekoniecznie najlepsze w zestawie, ale ma w sobie jakiś stadionowy potencjał.

Nowy album Ultravox adresowany jest przede wszystkim do oddanych, stęsknionych fanów. Z tym "Brilliant" (genialny) to lekka przesada, ale to jednak zaskakująco udana wycieczka do przeszłości, przypominająca z czego ukształtowała się teraźniejszość.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

TAGI: ultravox