Recenzja

16-06-2012-11:14:21

Rush - "Clockwork Angels"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Im więcej rzeczy się zmienia, tym więcej pozostaje takimi samymi. To powiedzenie pasuje do kanadyjskiego tria. W ich przypadku niezmienna pozostaje jakość ich twórczości - światowa.

Poprzednia płyta, "Snakes & Arrows" z 2007 roku, była kapitalna. Ale, paradoksalnie, może ona część fanów Rush delikatnie odrzucić od "Clockwork Angels". Dlaczego? Bo na poprzedniku Kanadyjczycy zawarli parę znakomitych, rockowych przebojów, co zapewne spodobało się tym, którzy nie zaliczają się do ortodoksyjnych wielbicieli grupy, choć ją cenią. Wiem, że słowo "przebój" w odniesieniu do Rush pasuje co najmniej średnio, bo im nigdy nie zależało na ściganiu się z mainstreamowymi artystami na listach, lecz trudno nie zauważyć przebojowego, radiowego potencjału "Far Cry" czy "Workin' Them Angels". Aż takich hitów na "Clockwork Angels" nie ma. Ale album jest wspaniałością nieco innej jakości.

"Clockwork Angels" to krążek koncepcyjny. Piosenki płynnie przechodzą jedna w drugą i rzeczywiście mamy wrażenie obcowania z detalicznie przemyślaną całością. Muzycznie jest powrót do klawiszy, choć ich obecność nie jest tak ostentacyjna, jak przykładowo na "Signals". Geddy Lee zgrabnie ubarwia nimi niektóre piosenki (np. "Caravan"). Jego głos jest mniej wibrujący, mocniejszy, rockowy. To zasługa producenta Nicka Raskulinecza, o czym można się przekonać w jednej z zapowiedzi wideo płyty. Dobrym pomysłem było zatrudnienie taty Becka, Davida Campbella, który zaaranżował świetne smyczki w paru kompozycjach (piękne w "BU2B2", "The Garden"). Rush momentami uderza mocno, niemal metalowo. Ale trio nie stroni też od zgrabnych wtrętów bluesowych (tytułowy), etnicznych czy nawiązań do idoli z młodości, The Who ("The Wreckers", "Wish Them Well"). Ogólnie rzecz ujmując, jest więcej smaczków, kolorów, a wokale są bardziej zróżnicowane niż na "Snakes…". Album jest niczym misternie utkany, imponujący kobierzec, któremu trzeba się bardzo dokładnie przyjrzeć, aby ogarnąć wszystkie składniki jego piękna.

Ci, którzy nie ograniczają się tylko do słuchania płyt Rush, lecz również wgłębiają się w przekaz Neila Pearta, będą mieli ułatwione zadanie, jeśli zetknęli się wcześniej z jedną z jego książek podróżniczych i/lub znają co nieco jego biografię. Choć koncept opowiada o fikcyjnym młodym człowieku podróżującym do nieistniejących miejsc celem spełnienia marzenia, historia ewidentnie jest zakorzeniona w historii życia Neila, jego podróżach, wszechstronnych zainteresowaniach literackich, drodze do zostania muzykiem. "Filozof" Freddie Gruber, to - nieżyjący już - jeden z nauczycieli gry na perkusji Kanadyjczyka. Peart cytuje jedno z jego powiedzeń: "Chciałbym zrobić to wszystko jeszcze raz". Puentując strawestuję je - będę słuchał tej płyty jeszcze wiele razy. Z wielką przyjemnością.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

TAGI: rush