Recenzja

15-04-2014-23:52:20

Lacuna Coil - "Broken Crown Halo"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

To ostatnia płyta Lacuna Coil w składzie, który dokonał rzeczy bardzo dużej dla metalowej kapeli z Europy, czyli przebił się na rynku amerykańskim. I to tak naprawdę jedyna wyjątkowość materiału. Dostajemy to, co zwykle. Czyli, wierni fani będą wielce uradowani.

Milion sprzedanych płyt w USA - to musi robić wrażenie i dawać artystom do zrozumienia, że tworzą muzykę, która na jednym z najważniejszych rynków na świecie znajduje sporo odbiorców. Zarzekałem się w recenzji poprzedniego albumu Lacuna Coil, że nie zarzucam im patrzenia wyłącznie przez pryzmat kasy. W końcu nie ma niczego złego w tym, że chcą żyć z muzyki. Ale Włosi nie mają drygu do odświeżania formuły, do uczynienia z czegoś, z czego są znani, sztuki interesującej na tyle, aby chciało się po nią sięgać wielokrotnie. Do sprzedawania tego samego jeszcze raz i jeszcze raz. Lacuna Coil zawsze będą dobrzy w sferze mrocznego, baśniowego metalu z klawiszami, nigdy świetni. Właśnie z powodu takiego naznaczonego stagnacją i oportunizmem podejścia.

Jak to zwykle bywa przed premierą płyty, "Broken Crown Halo" doczekał się raportów ze studia, promocyjnych historyjek oraz wyjaśnień odnośnie inspiracji dla materiału. OK, wierzę muzykom, że inspirowali i inspirują się horrorami Dario Argento i muzyką Goblin, że na albumie zaprezentowali opowieści o zestawieniu świata realnego i baśniowego. Nie oni pierwsi i na pewno nie ostatni. Jednakże metaforyczne ujęcia i porównania to za mało. Trzeba na koncept założyć umiejętnie skrojone ubranko z dźwięków. Najlepiej, żeby wyróżniało się ciekawymi detalami, dodatkami, ozdobnikami, przykuwało uwagę. Niestety, krawcowi Lacuna Coil dobrego materiału nie stało. Podobnie, jak od wielu lat, brzmienie jest ze ścisłego światowego topu, instrumenty mają świetną dynamikę, pięknie wszystko słychać. Ale wyróżniają się jedynie dwa utwory, hymnowy "Die & Rise" oraz ponury, jak baśń ze smutnym zakończeniem, "One Cold Day". Reszta to przyzwoicie skrojone produkty bez esencji. Dość monotonne, zlewające się w pewnym momencie ze sobą. Większe zróżnicowanie bardzo by się Lacuna Coil przydało. Deczko więcej jest na "Broken Crown Halo" takich ilustracyjnych, przestrzennych momentów, jakby ze ścieżek dźwiękowych. Może warto byłoby tę drogę zbadać bardziej i wyciągnąć z niej więcej dla siebie?

Mają mój podziw za sukces odniesiony w Ameryce. Ale muzycy Lacuna Coil właśnie z powodu owego sukcesu powinni wiedzieć, że w USA trzeba się ogromnie starać, by powodzenie utrzymać, zatrzymać przy sobie odbiorców. Zdziwię się, jeśli "Broken Crown Halo" zrobi w Stanach furorę (gdzie indziej zresztą też). Zbyt przeciętny to materiał, po prostu. A od zespołu, któremu udało się zajść tak daleko, wymaga się o wiele, wiele więcej.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!