Recenzja

23-05-2014-16:19:02

Vallenfyre - "Splinters"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Skok w bok Grega Mackintosha okazał się nie być jednorazowy. I całe szczęście. W Vallenfyre Anglik tworzy o wiele ciekawszą muzykę niż ta z paru ostatnich płyt Paradise Lost.

"Chciałem oddać hołd muzyce mojej młodości" - mówił Greg o numerach na "Splinters". Młodości, dla której muzycznym podkładem najczęściej był death metal, doom, punk i crust punk, hard core, rodzący się grind core. Bardzo udany debiut Vallenfyre, "A Fragile King", również można określić hołdem dla dawnej muzyki, ale nie w aż takim stopniu jak drugi materiał. Sprawia on wrażenie wykopaliska z czasów rodzenia się muzycznej ekstremy.

Mackintosh zdecydował, że numery mają możliwie najbardziej przypominać brzmieniowo te sprzed 25 lat i to się udało. Wydatnie pomógł w realizacji tego planu Kurt Ballou (m.in. Converge), w którego studiu "Splinters" nagrano i zmiksowano. Nie bez znaczenia dla energii i klimatu płyty było to, że muzycy koczowali przez całą sesję w studiu, a nie wpadali tylko pojedynczo zarejestrować swoje partie. "Splinters" wchłania się "od strzała". Wiele współczesnych płyt jest z premedytacją stylizowana na brzmienie retro, co bywa sztuczne, pretensjonalne, wysilone. U Vallenfyre takie nie jest. Czujemy się jak na koncercie w, powiedzmy, 1988 roku, a na scenie kapitalnie łoi zespół, który wyssał najlepsze elementy z Hellhammer, Celtic Frost, Autopsy, Discharge, Napalm Death, Carcass, Bolt Thrower, Candlemass, Nihilist/Entombed. Zwiększyła się nieco w porównaniu z debiutem dawka grinde'owa. Spreparowana tak znakomicie i surowo ("Instinct Slaughter", "Thirst For Exctinction"), że gdy słyszymy charakterystycznie rzężący bas, w sekundzie kojarzymy to z dwiema pierwszymi płytami Napalm Death i Carcass. Najpiękniej lśni numer utrzymany w tak bliskiej Mackintoshow, basiście Scootowi i Hamishowi Glencrossowi konwencji doom metalu. Jest nim najdłuższy na płycie, posępny i smutny "Bereft", ładnie ozdobiony smyczkami.

"Splinters" to bardzo równy album. Ze szczególną przyjemnością będą słuchać go ci, którzy metalową ekstremę zaczęli smakować ponad ćwierć wieku temu oraz tacy, dla których naturalne, organiczne, surowe brzmienie plus szczera energia, są clou mocnej muzyki. Można się przy słuchaniu tego krążka zatracić do tego stopnia, że polecą tytułowe drzazgi.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

TAGI: vallenfyre