Recenzja

11-06-2014-20:41:23

Sam Smith - "In the Lonely Hour"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Kto pokochał Sama Smitha za "Money on My Mind", może być lekko zaskoczony, choć niekoniecznie zawiedziony płytą "In the Lonely Hour".

Elektroniczny, szybszy "Money on My Mind" to raczej wyjątek niż wizytówka debiutu młodego Anglika. Na albumie dominują ballady i spokojne piosenki. Zaaranżowane bardziej organicznie (choć syntetycznych dźwięków nie brakuje), z użyciem akustycznej gitary, fortepianu, romantycznych smyków, czasem soulowych chórów. Pomiędzy eleganckim popem, subtelną elektroniką a europejskim R&B. Coś z Jamesa Blake'a, gdyby chciał być bardziej mainstremowy i Emeli Sandé, gdyby postawiła na skromniejsze, bardziej kameralne nagrania.

Nie trudno zgadnąć, że tematem przewodnim jest miłość. Zresztą, Smith wyjawił ostatnio, że to płyta o facecie, w którym się zakochał. Sporo tu smutku, melancholii, tęsknoty. Samowi ze złamanym sercem bliżej jednak do Johna Legenda czy Franka Oceana i ich pościelowych kawałków niż do ckliwych, łzawych pop-rockowych twórców typu Adam Levine i jego Maroon 5. Bez wątpienia największym atutem "In the Lonely Hour" jest głos 22-latka. Pełen emocji, o szerokiej skali, czysty.

W debiucie Anglika pokładano wielkie nadzieje. Nie sądzę, by spełnił wszystkie, choć bez wątpienia to ładny, szczery materiał. Mamy jednak do czynienia z pierwszym albumem, więc na rzucenie słuchaczy na kolana, miejmy nadzieję, jeszcze przyjdzie czas.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

TAGI: sam smith