Recenzja

25-07-2012-20:35:42

The Gaslight Anthem - "Handwritten"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Szukacie porządnego, amerykańskiego, rockowego grania? Jeśli tak, możecie przestać szukać.

Lubię science fiction i rozmaite wizje alternatywnych światów. Popuśćmy więc wodze fantazji i wyobraźmy sobie, że znajdujemy się w rzeczywistości, w której nigdy w życiu nie słyszeliśmy żadnej płyty, żadnej piosenki Bruce'a Springsteena. Albo nawet w takiej, w której po prostu nie ma Bossa (wiem, koszmar). Zakładając jednak taki scenariusz, istnieje szansa, że przed "Handwritten" padniemy na kolana. No, ale - cytując przebój Soul II Soul - back to life, back to reality... Tu i teraz nowe dzieło The Gaslight Anthem robi nieco mniejsze wrażenie.

W notce prasowej czytamy, że zespół "przyznaje się do wielkiej fascynacji Bruce'em Springsteenem". Naprawdę, nie trzeba ściągi wydawcy, by do dojść do takiego wniosku. To słychać w niemal każdym utworze i to na wielu płaszczyznach. Nie tylko jest ten przytup, rockowe zaangażowanie, ale i wokalista Brian Fallon ma podobny sposób śpiewania i frazowania, co jego starszy, zasłużony kolega. Co jednak najdziwniejsze, te naprawdę rzucające się w uszy skojarzenia z twórcą "Streets of Philadelphia" wcale nie bolą. Może dlatego, że jest w muzyce The Gaslight Anthem pasja i szczerość, są emocje i słychać, ze w sercach gra im rock and roll. Poza tym, skoro sam wielki Boss nie ma nic przeciwko (zdarzyło im się kilka razy wystąpić razem), to gdzie nam szaraczkom się czepiać. Zresztą, będąc zupełnie szczerym, można na albumie doszukać się też naleciałości z Pearl Jam ("Desire"), Toma Petty czy kalifornijskiej szkoły punk rocka ("45", "Howl"). To po prostu solidne, pełnokrwiste amerykańskie granie. Z gitarowym, elektryczno-akustycznym brzmieniem, gorzkimi tekstami i świetnymi melodiami.

Krótko mówiąc, "Handwritten" to bardzo dobra płyta, która w bezspringsteenowym świecie zasługiwałaby na maksymalną notę.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!