Aktualności

21-01-2010-12:12:19

Overkill - "Ironbound"

Udostępnij! Tweetnij!

Na koncertach Overkill jest znakomity. Płyty wychodzą mu raz lepsze, raz gorsze. "Ironbound" jest z tych lepszych.

Po "Immortalis" przyszłość Overkill widziałem średnio, ale weterani thrashu (łoją ponad 30 lat!) mieli najwyraźniej chwilowy spadek formy i na "Ironbound" łapią drugi oddech. Bobby "Blitz" Ellsworth mówił, że zależało im na przywróceniu ducha przeszłości. Coś, co określił "reinventing the past", udało się. Słyszymy ubrane we współczesne brzmienie motywy, które pojawiły na płytach Overkill lata temu (np. walcowaty fragment w "Give A Little" przywołuje skojarzenia ze "Skullcrusher"). Gitary młócą aż miło, Ron Lipnicki daje Overkill potężną podbudowę perkusyjną, często rozpędzając zespół do dużych prędkości, a bas D.D. Verniego wyraziście pulsuje, a muzyk czasem pozwala sobie na solo.

Plus "Ironbound" to równy poziom. Ciężko wyróżnić któryś z numerów i równie niełatwo jest wskazać na zdecydowanie słaby punkt. Z pewnością uwagę zwraca wspomniany "Give A Little", bo Blitz przez moment śpiewa nisko i melodyjnie, niczym thrashowy Elvis. Overkill poza odkrywaniem przeszłości na nowo czerpie z klasyki metalu. Riffy w "Bring Me The Night" i "Killing For A Living" to pokłon dla Judas Priest. W paru miejscach gitary grają unisono jak u Iron Maiden, tu i ówdzie unosi się duch Black Sabbath. Jest fragment w "Killing For A Living", gdy Blitz recytuje tekst, a w tle słychać slayerowo zawodzące gitary.

Płyta jest dynamiczna, szybka i... przewidywalna, co w wypadku Overkill nie ma pejoratywnego znaczenia. Im zawsze chodzi o rasowy thrash bez zbędnych cudów, i takowy grają. Tym razem udało im się napisać niezłe kawałki. A, że nie są w wielkiej czwórce gatunku? Cóż, ich iskra boża świeci słabiej niż u innych i pewnie dlatego zamiast być w pierwszej lidze od czasu do czasu grają w barażach o nią. Być może w końcu wygrają.


Udostępnij! Tweetnij!

TAGI: