Aktualności

02-04-2010-19:55:21

Slash - "Slash"

Udostępnij! Tweetnij!

Schematycznie, bez niespodzianek, ale soczyście i od serca. Slash udowodnił, że mając 44 lat na karku wciąż ma rock and roll we krwi.

Oglądając krążące po sieci filmiki z sesji i przede wszystkim słuchając materiału, wiadomo, że pomagający gitarzyście artyści i on sam mieli podczas pracy kupę frajdy (tak, w olschoolowym stylu spotkali się razem w studiu, a nie przesyłali gotowych "empetrójek"). I dobrze. Chwała im za to. Cieszy bowiem, że wciąż są muzycy, którzy naprawdę kochają to, co robią. Nie silą się na megahity, nie podążają za modami, a po prostu grają i śpiewają, jak czują. Czerpią radość z tworzenia, która udziela się słuchaczowi. Wszystko brzmi tu niesłychanie szczerze. Nikt nie udaje kogoś, kim nie jest, nie nagina się, by płyta sprzedała się lepiej.

Goście są współautorami piosenek, które wykonują, stąd w nagraniu "Ghost" z Ianem Astburym pobrzmiewa charakterystyczne dla The Cult tamburyno, Chris Cornell wprowadził typowe dla siebie, ciut rzewne harmonie i zgrabnie rozbujał "Promise", a Lemmy może nie obdarzył świata nowym "Ace of Spades", ale dobitnie odcisnął w "Doctor Alibi" piętno Motörhead. W każdym z numerów jest oczywiście też miejsce dla utalentowanego gospodarza. Slash pięknie spaja rockandrollowe szaleństwa przyjaciół miękkimi solówkami i ognistymi riffami. Może nie tak spektakularnymi jak za najlepszych czasów Guns N' Roses, ale niezmiennie znakomitymi.

Każdy, kto choć odrobinę lubi proste, bezpretensjonalne rockowe granie znajdzie tu coś dla siebie. A to posępne, klasycznie brzmiące "Crucify The Dead" z Ozzym, a to podbarwione soulowo, na wskroś amerykańskie "I Hold On" nagrane z pomocą Kid Rocka lub też kłaniające się Led Zeppelin "By The Sword" z Andrew Stockdale'em (Wolfmother) czy tradycyjnie heavymetalowe "Nothing to Say" (M. Shadows z Avenged Sevenfold) z thrashową perkusją i sabbathowskimi naleciałościami. Świetnie - o ile nie najlepiej - wypada też nerwowy, lekko niepokojący instrumentalny "Watch This", gdzie na bębnach młóci Dave Grohl a na basie gra Duff McKagan. Niewątpliwą wisienką na torcie jest natomiast imprezowo-hedonistyczne przesłanie Iggy'ego Popa w "We're All Gonna Die" (koniecznie proszę wsłuchać się w tekst, nikomu śpiewanie o sikaniu i cyckach nie wychodzi tak ujmująco). Osobiście nie przekonała mnie ostra wersja Fergie, ale nie można dziewczynie odmówić ognia. A Adam Levine z Maroon 5e Cóż, jedna robaczywka na 14 soczystych owoców mogła się zdarzyć.

"Slash" to jedna z tych płyt, która największą radość przyniesie jej twórcom. Kiedy jednak przestaniemy zazdrościć im tych kalifornijskich sesji, znajdziemy na solowym dziele jednego z najlepszych gitarzystów w historii (wciąż na to miano zasługuje) mnóstwo solidnego, szczerego rocka i appetite for... more.


Udostępnij! Tweetnij!

TAGI: