Aktualności

15-02-2011-17:00:32

Eels - "Tomorrow Morning"

Udostępnij! Tweetnij!

Beck dołączył do Eelse! Nie, nie dołączył. Ale niejednokrotnie można odnieść takie wrażenie.

Mark Oliver Everett pracował tytanicznie przez ostatnich kilkanaście miesięcy, by w końcu zamknąć trylogię o smutku i skrajnej rozpaczy, rozpoczętą płytą "Hombre Lobo". "Tomorrow Morning" to część najbardziej zaskakująca, mająca najsilniejsze inklinacje elektroniczne i najweselsza. Wszystko zaczyna się na urokliwie melancholijny sposób, sugerujący kontynuację "End Times". Trzy pierwsze piosenki to smutek przebijający wolno przez każdą nutkę plus łagodny i dość niski głos Everetta.

Zabawa, ergo zaskoczenie, zaczynają się od "Baby Loves Me". Kawałek jakby wycięto Beckowi z którejś z płyt po "Odelay" i doprawiono dość mocną i dość prostą elektroniką. Nie ma nurzania się w dołujących klimatach przez trzy czwarte czasu trwania krążka. Ba, chwilami bywa nawet skocznie i wesoło ("Looking Up")!

Mark często przyspiesza i jeszcze parokrotnie przychodzi nam się zastanawiać, czy aby Beck nie pomagał mu w studiu. Choćby w "Spectacular Girl", bezpośrednio sąsiadującym z "Baby Loves Me". Czasem przebłyśnie spod mocnego perkusyjnego sampla flet, dzwoneczek, cymbałki, ładny oldschoolowy klawisz ("This Is Where It Gets Good"), sztuczna orkiestracja. Mark lubi takie ozdobniki i potrafi je z sensem umiejscawiać w piosenkach. Elegancja i wyczucie smaku go nie opuszcza. Nawet gdy postanawia nas dość mocno zaskoczyć, nie zapomina o pewnych prawidłach swojej muzyki.

Wciągający klimat, zgrabnie skrojony aranż, przykucie uwagi - to będzie u Everetta zawsze. Jakiś wesoły tekst co jakiś czas też mu się trafi, jak: "Bądź sobie burakiem w swojej półciężarówce". A za takie króciutkie cudeńka pokroju "After The Earthquake" kochać go będę zawsze. Niezależnie od pory dnia. Węgorze są smacznie przyrządzone i nie pozostaje nic innego, poza napisaniem "jak zwykle".


Udostępnij! Tweetnij!

TAGI: