Aktualności

18-07-2011-20:53:55

Theophilus London - "Timez Are Weird These Days"

Udostępnij! Tweetnij!

Na debiutancki longplay Theophilusa Londona, brooklyńskiego rapera wychwalanego pod niebiosa przez liczne serwisy zajmujące się muzyką niezależną, czekaliśmy bite dwa lata. Płyta nareszcie jest i co najważniejsza, jest dobra i zaskakująca.

Gdyby ktoś mnie spytał komu najbardziej spodoba się album obiecującego hiphopowca, odpowiedziałbym dość przewrotnie - osobom, które za rapem raczej nie przepadają tudzież traktują ten gatunek poważnie tylko wtedy, gdy zachodzi kolaż z innymi brzmieniami. Nie przez przypadek z Londonem współpracowali Dave Sitek z TV on the Radio czy ceniony producent Dan Carey, mający na koncie kompozycje dla tak różnych artystów jak Franz Ferdinand, Santigold, M.I.A. czy CSS. Klasycznie brzmiącego hip-hopu nie ma na "Timez Are Weird These Days" ani trochę. Odnajdujemy za to nawiązania do electro lat 80. ("Love Is Real"), szalonego stylu N*E*R*D sprzed dekady zmiksowanego z wycieczkami Becka ("All Around The World") czy też ukłony w stronę galaktycznego funku Prince'a (m.in. w "Why Even Try"), który stanowi dla rapera olbrzymią inspirację. Gdyby na siłę próbować odnieść muzykę do współczesnych czarnych brzmień, to w "Wine And Chocolates" delikatnie pachnie Kid Cudim, ale wpływ ma na to zarówno podkład, jak i sam głos Theophilusa, który podobnie jak wspomniany Cudi też lubi podśpiewywać i nie ogranicza się do mechanicznego dukania do rytmu. Jest przy tym nad wyraz kulturalny, nie ucieka do przekleństw, opisuje życie, związki pomiędzy ludźmi w dość prosty, ale ujmujący sposób. Nic dziwnego, że wśród jego fanów większość stanowią kobiety, którym poświęca w tekstach dużo miejsca. Na koniec warto podkreślić, że płyta jest dobrze wyważona pod względem długości. Mniej więcej czterdzieści minut to akurat tyle, aby w pełni poznać walory Londona i z ciekawością oczekiwać jego kolejnych wydawnictw. O ich poziom jestem dziwnie spokojny.


Udostępnij! Tweetnij!

TAGI: