Aktualności

24-06-2012-00:45:30

Cheryl - "A Million Lights"

Udostępnij! Tweetnij!

Cheryl Cole nigdy nie miała po drodze z krytykami muzycznymi. Jeśli ją doceniano to tylko ze względu na urodę i seksapil, bezlitośnie przy tym punktując wszystkie wokalne braki i problemy z odnalezieniem własnego stylu. Za sprawą płyty "A Million Lights" może się to zmienić, przynajmniej odrobinę.

Trzecia solówka Cheryl to porcja przyzwoitej, dobrze wyprodukowanej, nowoczesnej muzyki popowej z domieszką R&B oraz klimatów dyskotekowych. Sztab znanych kompozytorów i autorów tekstów, z Calvinem Harrisem, Jimem Beanzem, Laną Del Rey czy Taio Cruzem na czele, spisał się co najmniej przyzwoicie. Nawet Will.I.Am, który dotąd bez większego powodzenia próbował wylansować Brytyjkę w Stanach, sprawił się całkiem dobrze, a nagrane z nim "Craziest Things" ma sporą szansę, aby zaszaleć na listach przebojów. Potencjalnych hitów jest tu zresztą znacznie więcej ("Call My Name", "A Million Lights" świecą najjaśniej), a to co je wyróżnia to brzmienie mniej agresywne, mniej napompowane basem i pozbawione bzdurnych dubstepowych nawiązań, które nie wiedzieć czemu jakiś czas temu trafiły do popu. Jeśli chodzi o warstwę tekstową - bez niespodzianek. Trochę celebracji dobrego życia, trochę wylanych łez za sprawą wspomnień dawnych miłości i chwil, które nie wrócą.

Cheryl jest świadoma tego, że ładnie wygląda i stanowi obiekt pożądania milionów mężczyzn, ale przyznaje też, iż czasem ją to męczy, bo chciałaby być zupełnie normalną dziewczyną z sąsiedztwa, która pozna zwyczajnego chłopaka, z dala od całej medialnej czy wręcz tabloidowej otoczki. Ot, nic nowego czy specjalnego. Tylko mi to wcale nie przeszkadza, bo brzmi jakoś tak zwyczajnie, naturalnie, bez zadęcia. I w połączeniu z przyjemną muzyką oraz faktem, że album trwa niecałe czterdzieści minut, w końcu bez problemu przebrnąłem przez całą płytę Cheryl Cole. Czyli jakiś sukces bez wątpienia jest.


Udostępnij! Tweetnij!

TAGI: