Recenzja

24-06-2009-23:43:43

Phoenix - "Wolfgang Amadeus Phoenix"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Neurotycy z Paryża, formacja Phoenix wraca w klasycznym, bo własnym stylu. Tak jak zwykle przy rejestracji albumów ich głównym orężem jest intuicja i szczere emocje, które w tym przypadku pokierowały zespół w przyszłość.

Sami muzycy przyznali, że ich poprzednie krążki traktowały o przeszłości, zaś ten, czwarty, to muzyczne wejrzenie w to, co ma nastąpić. Tak jak na "It's Never Been Like That" dominowały proste brzmienia, bez zbędnych upiększeń - patetycznych udziwnień, tak na
"Wolfgang Amadeus Phoenix" kompozycyjne smaczki atakują nas na każdym kroku. Nie zmienił się zaś klimat ich produkcji, to nadal przepełniony romantyzmem rock - jednak w tej odsłonie, mocniej doprawiony elektroniką. Bukiet melodyjnych bonusów, jest na tyle
bujny, że potrzeba kilkakrotnego odsłuchu, aby bez wysiłku czerpać z całości satysfakcję. Pierwsze podejścia kończą się albo bólem głowy (kwartet naprawdę ma gest w wylewaniu emocji), albo wyłączeniem i oziębłością na poszczególne kawałki (płyta zlała mi się w jedną
całość). Dopiero po czasie (przy odpowiednich przerwach) można dosłuchiwać się szczerego uczucia. Nasza skorupa zostaje systematycznie nadszarpywana i już po kilku chwilach w naszych żyłach zaczyna krążyć niepohamowana euforia (próbujemy śpiewać razem z
wokalistą - czujemy, że jesteśmy w stanie naprawić wszystkie krzywdy świata).

Krążek jest bardzo fajnie przemyślany. Na początku nasze uszy bombardują dwa największe przeboje "Lisztomania" i "1901", by z biegiem piosenek stopniowo wyciszać. Słońce, które jeszcze sekundę temu tak mocno piekło, teraz majestatycznie zachodzi za horyzont. Bez obaw, zajdzie także jutro.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!