Recenzja

26-04-2011-15:22:17

Kings of Leon - "Come Around Sundown"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Z drogi Bono, nadchodzą Followillowie. Na swym najnowszym dziele formacja Kings of Leon niebezpiecznie zbliżyła się do U2.

Nie chodzi nawet o sama muzykę, choć echa "Joshua Tree" pobrzmiewają tu i ówdzie, ale o jej potencjał. To już nie braciszkowie z Tennessee, nie czwórka młodzieńców z rockowym zapałem, to jeden z największych zespołów świata.

Poprzedni longplay grupy, "Only by the Night" okazał się - trochę niespodziewanie dla samych zainteresowanych - wielkim sukcesem. Nazwa Kings of Leon pisana była największą czcionką na festiwalowych plakatach, a kilkutysięczne sale koncertowe zaczęły być za małe. Po takiej reakcji Amerykanie mieli dwa wyjścia - albo wykonać obrót o 180 stopni, albo - jak mawiają za oceanem - go with the flow. Kwartet wybrał drugie rozwiązanie. "Come Around Sundown" to bardzo świadoma stylistycznie kontynuacja tego, co znamy z ostatniego krążka. Materiał jeszcze bardziej spójny, przemyślany, wycelowany prosto na największe stadiony.

Panowie mają niesamowity dryg kompozytorski, z czego skrzętnie korzystają. Piosenki są piękne, okrutnie melodyjne, często tęskne, z refrenami, które będzie można wyśpiewywać na koncertach pełną piersią (już słyszę te tłumy z "it's in the water, it's where you came from" na ustach). Jednocześnie są jednak perfekcyjnie wyważone i skrojone do radia. Nie spodziewajcie się jakichś gitarowych ekscesów, które wprawiłyby w niepokój potencjalnego prezentera, nie ma wrzasków, aranżacyjnych eksperymentów, artystycznych wolt. Owszem brzmienie jest organiczne, dźwięczące od metalicznych gitar, przetkane gdzieniegdzie coutry-folkowymi dźwiękami, jednak mocno wygładzone. Męska, rockowa zadziorność w nadwątlonej postaci ostała się zaledwie w kilku fragmentach ("Mary", "Pony Up"). Reszta to równie bezpieczne, co przebojowe numery.

Tu nie ma zapychaczy. Nie ma słabych piosenek, ale zabrakło żaru i ogania. Po surowym , szorstkim brzmieniu, brudzie znanym z początków kariery kapeli zaginął już wszelki ślad. "Come Around Sundown" słucha się przyjemnie, a wręcz zbyt przyjemnie. Trudno się bowiem oprzeć wrażeniu, że ta płyta to po prostu efekt zimnej kalkulacji. Taktyczny atak na serca kolejnych zastępów fanek.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!