Recenzja

20-05-2011-21:58:31

Take That - "Progress"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Bilety na ich koncerty rozchodzą się jak ciepłe bułeczki, a najnowszy album bije rekordy popularności w Wielkiej Brytanii. I nie ma się co dziwić. W końcu w pełnym składzie, z Robbiem Williamsem, powrócił największy (przynajmniej w Europie) boysband. Powrócił w wielkim stylu.

Tytuł "Progress" (postęp) bardzo wiele wyjaśnia. Kwintet zauważył, że odkąd ostatnio nagrywał razem (a było to ponad 15 lat temu), muzyka rozrywkowa mocno się zmieniła. Pop rozwinął się, mieszając z tanecznymi stylami, rockiem, hip-hopem, R&B. Dziś ładna melodia to za mało. Take That to wiedzą. Nie zapominają o chwytliwych refrenach (od "Kidz" w marszowym rytmie Muse nie sposób się uwolnić), ale dodają do nich imponujący, wielobarwny świat dźwięków. Króluje elektronika jednak w tak różnorodnych i bogatych odcieniach, że można by obdarować nimi co najmniej kilka gwiazdek popu (od minimalizmu i efektów rodem z Atari, przez przystępny synthpop, po ostrzejsze klimaty ocierające się o techno czy rzeczy a la Kraftwerk). Niemała w tym zasługa producenta Stuarta Price'a, stąd niektóre kawałki mogą kojarzyć się z The Killers czy Scissor Sisters ("Happy Now"). Mamy jednak też rockową dynamikę ("SOS"), odrobinę liryzmu ("Wait"), a nawet wycieczki w stronę Davida Bowiego ("Affirmation"). Pomimo dość złożonych struktur, chwilami brawurowych aranżacji, zaskakujących jak na popową grupę, karkołomnych kompozycji (kapitalne "Underground Machine"), każda z piosenek ma nieodparty, przebojowy potencjał. Zespół znalazł idealne proporcje pomiędzy tym, co przystępne, a ambitne.

Take That nagrali naprawdę wciągające i interesujące dzieło. Bardzo nowoczesne i bardzo popowe. "Progress" to płyta, jaką powinna nagrać Madonna, jeśli chciałby zatrzymać tytuł królowej gatunku. To album, którego Anglikom zazdrościć będzie Lady GaGa. To longplay, który otwiera zupełnie nowy rozdział w muzyce rozrywkowej.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

TAGI: take that