Recenzja

24-11-2011-23:44:08

Moby - "Destroyed"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Moby nagrał nową płytę. I fajnie. Na tym w zasadzie mogłabym zakończyć recenzję, dodając, że niewątpliwym atutem "Destroyed", jest to, że aby promować album nowojorczyk odwidzi Polskę. Ale co jest źle, zapytacie?

Nic. Wszystko w porządku, wszystko w normie. Najświeższe dzieło Moby'ego brzmi jak... Moby. Samo w sobie nie jest to wadą i szczerze mówiąc nie spodziewałam się po nim czegoś szokująco zaskakującego. Zdziwiło mnie jednak, że taka muzyka już niespecjalnie wzbudza jakiekolwiek emocje. Taka, czyli jaka, zapytacie?

Zniekształcone, odhumanizowane męskie wokale skontrastowane z ciepłym kobiecym
głosem, poruszające zaśpiewy na fortepianowym wprowadzeniu, czasem jakiś zgrabny refren, elektroniczne cykady, nieco refleksyjnych dźwiękowych krajobrazów, syntetyczne tła ozdobione zwiewnymi pseudosmykami. Trochę niewątpliwie ładnych, smutnych rzeczy, raptem kilka bardziej energicznych (całkiem udane "Be The One"). No po prostu Moby, z tym, że bez potencjalnych przebojów.

Z notki dołączonej do longplaya można się dowiedzieć, że materiał powstawał w rozmaitych pokojach hotelowych, a tworząc Moby chciał oddać klimat samotnych poranków w obcych miastach. Rzeczywiście, kiedy już to wiemy, można doszukać się swoistego chłodnego powiewu, większej nostalgii, melancholii, poczuć bezsenne zmęczenie. Nie jestem jednak pewna, czy nie jest to nadinterpretacja wynikająca z sympatii do 45-latka i chęci dostrzeżenia czegoś szczególnego.

Jeśli ktoś po prostu chce posłuchać Moby'ego, "Destroyed" na pewno go nie rozczaruje, kilka momentów bywa urzekająco pięknych, ale jeśli ktoś chce posłuchać Moby'ego i znaleźć w tej muzyce choćby odrobinę czegoś wyjątkowego, to już gorzej. Ale i tak fajnie, że Moby nagrał nową płytę.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

TAGI: moby