Recenzja

26-10-2012-22:26:52

Stone Sour - "House Of Gold & Bones part 1"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Stone Sour nie wymyślili niczego nowego. Nie prowadzą nas w nieznane dotąd muzyczne rejony. Nie są odpowiedzialni za hardrockową rewolucję. Ale zrobili coś, czego dawno nikt nie zrobił. Nagrali kapitalny, pełny, potężny rockowo-metalowy album.

"House Of Gold & Bones part 1" to pierwsza część podwójnego koncept albumu. Jak wyjaśnia Corey Taylor to połączenie "The Wall" Pink Floyd z "Dirt" Alice in Chains na sterydach. I naprawdę, nie sposób się z nim nie zgodzić. Jeśli chodzi o Pink Floyd to skojarzeń należy szukać w warstwie tekstowej. Opowieści o fikcyjnej postaci stającej przed dylematami dorosłości. Jak to bywa w przypadku Taylora nie jest to nic przyjemnego i wesołego. Pierwsze słowa w książeczce dołączonej do płyty to "there was the darkness all around me/ all I could see and feel was black and empty". To bowiem nie tylko słowa piosenek, ale rzeczywiście cała historia. Najważniejsza jest jednak muzyka, a ta jest wyśmienita.
Mocarne, miażdżące piękne riffy, pełen emocji głos, gęsta, pozornie monolityczna produkcja z mnóstwem ukrytych detali. Bezpośrednie, kopiące numery, tworzące spójny, niesłychanie wciągający album. Od pierwszych momentów uderza surowy charakter i skondensowane, potężne brzmienie. Rzeczywiście jest ta metalowa siła "Dirt" z rozedrganymi, metalicznymi gitarami ("A Rumor Of Skin"), a także coś z ciężkiego grania w stylu Soundgarden (wstęp do "Tired"), ale moim zdaniem "House Of Gold & Bones part 1" najbliżej do "Sound of White Noise" Anthrax. To podobne przefiltrowanie metalowej agresji, rockowej siły, wokalnej ekspresji przez grunge'owy brud.

Oczywiście, to Stone Sour więc są i melodie, i refreny, ale nie sposób zarzucić kapeli ugładzonych, radiowych hitów. Zawsze jest w tej muzyce coś podskórnie niewygodnego, gorzkiego, nawet w akustycznych, zdobionych balladach (nieco heavymetalowe w drugiej części "The Travelers", "Taciturn" z subtelnym echem "Call Me A Dog" Temple of the Dog).

Chcąc podsumować czwarty longplay Stone Sour najprościej użyć słowa moc. To mocne dzieło zarówno pod względem muzycznym, tekstowym jak i emocjonalnym. Mocne są pojedyncze numery, ale i album jako całość. Mocny jest wokal, gitary i perkusja. W końcu to naprawdę mocny kandydat do płyty roku w rockowo-metalowej kategorii.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

TAGI: stone sour