Recenzja

31-03-2014-22:17:51

Mike Oldfield - "Man On The Rocks"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Wielki artysta, jakim bez cienia wątpliwości jest Mike Oldfield, wciąż umie pisać wspaniałe piosenki. Choć tych kilkanaście z "Man On The Rocks" nie układa się w doskonały album, z całą pewnością warto sięgnąć po płytę.

Najpierw było zaskoczenie. Czyżby to był ten czas? To ten album Mike'a, który trzeba będzie nazwać nijakim, beznadziejny, bezbarwnym? Taki, po który nie zostanie żaden ślad? Taki, że będziemy żałować straconej na niego godziny? Nie. "Man On The Rocks" w świecie kulinarnym można odnieść do długo dojrzewającego sera. Musi trochę minąć, zanim będzie nadawał się do spożycia. Oczywiście, nie każda pozostawiona do dojrzenia sztuka okaże się niebem w gębie, ale jeśli za przygotowanie zabierze się mistrz z ogromnym stażem, wszechstronnymi umiejętnościami i wyczuciem, z całą pewnością trafi do nas produkt w najgorszym wypadku dobry. Album jest właśnie dobry, z paroma doskonałymi momentami.

"Man On The Rocks" to nie ten poziom, co "Crises" i "Discovery", które wprawdzie nie były w pełni piosenkowymi płytami, ale przyniosły takie perły jak "Moonlight Shadow", "Shadow On The Wall", "To France", "Foreign Affair". Ale na pewno stoi wyżej od wypełnionej piosenkami "Earth Moving", dziś robiącej wrażenie gorszej wersji soundtracku do "Footloose". Jest tu szlagier, który zauważamy od razu, to "Sailing". Świetnie zaśpiewany przez Luke'a Spillera z aspirującego dopiero do sławy zespołu The Struts. Pogratulować Oldfieldowi wyczucia i umiejętności wyszukiwania talentów, bo młodziak naprawdę doskonale pasuje do muzyki dużo starszego i legendarnego już za życia kolegi po fachu. Kolejna dość szybko łowiona przez pamięć piosenka to świetny "Minutes". Zostanie z nami na dłużej, to pewne. Całkiem dobrze wypada dość podniosły numer tytułowy i pachnący hitami z lat 60. i 70. "Dreaming In The Wind". Zapamiętamy także kawałek "Chariots", będący niczym współczesna inkarnacja pop rocka z lat 80., trochę w stylu mainstreamowej wersji Genesis z Philem Collinsem. Inna perełka to stojący gdzieś pomiędzy The Rolling Stones a ZZ Top z lat 80. "Irene", a kolejna to okraszona zaraźliwym refrenem ballada "Following The Angels".

Charakterystycznie brzmiąca gitara Mike'a (kilka pięknych solówek) oraz wspaniałe brzmienie cały czas nam towarzyszą. Fakt, nie wszystkie kompozycje są na poziomie wymienionych, ale "Man On The Rocks" to taka płyta, która jest stworzona z elegancją, wyczuciem. Wiadomo, wielki mistrz nie każde dzieło tworzy wielkie, ale na każdym zostawia swój rozpoznawalny ślad. Puentując nawiązaniem do tytułu, Mike Oldfield na pewno nie znalazł się na krawędzi, na pewno nie jest w słabej formie. Prędzej sączy sobie od czasu do czasu coś z lodem, a po relaksie napisze jakiś utwór lub piosenkę. Czasami są to piosenki naprawdę piękne. Przekonajcie się sami.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!