Recenzja

15-11-2015-18:18:56

Killing Joke - "Pylon"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Mam nadzieję, że to, o czym Jaz Coleman śpiewa na płycie "Pylon" prędko, a najlepiej w ogóle, się nie ziści. W przeciwnym wypadku moglibyśmy nie mieć możliwości rozkoszowania się muzyką Killing Joke. A legenda alternatywy wciąż jest w doskonałej formie.

Nie lubią i nie polubią Jaza Colemana w Izraelu i na Downing Street 10. Jego przekaz zirytuje Amerykanów, wielki biznes, a wywoła zachwyt u zwolenników teorii spiskowych, antyglobalistów i przeciwników niesprawiedliwości społecznych. Ale wokalista Killing Joke głosi to, co głosi, od blisko 40 lat. Zdania na pewno nie zmieni. Co najwyżej dopasuje je do zmieniającej się rzeczywistości medialnej i technologicznej. Tak więc, z punktu widzenia przekazu, "Pylon" donosi nam o tym, o czym już nie raz od Killing Joke słyszeliśmy (np. konieczności utrzymania społeczeństw w strachu, byciu w stanie permanentnego zagrożenia wojną, utrzymywanie chaosu w światowej polityce, pełna kontrola obywateli). Coleman jest w tym, co głosi konsekwentny i z biegiem lat wcale nie łagodnieje.

Co do muzyki Killing Joke na "Pylon", jest ona po prostu porywająca! Atakująca od pierwszej sekundy z niesamowitym wigorem, z wyraźnie zaznaczoną, przesterowaną gitarą Geordiego, ale także z parokrotnie mocno wysuniętą perkusją Paula Fergusona. Jak choćby w kapitalnym, złowrogim klimatycznie "I Am The Virus", gdzie bębny są silnie zagęszczone, a do tego w drugiej części dochodzi gitara, piszcząca jak syrena alarmowa. Większość kompozycji jest bardzo dynamiczna, pędzi żwawo do przodu, i jest tak naładowana energią, że piosenki niemal eksplodują. Energia udziela się słuchaczowi i zabiera go ze sobą. Naprawdę ciężko mi sobie wyobrazić, aby ktoś mógł spokojnie usiedzieć słuchając płyty.

"Pylon" to przede wszystkim album gitarowy, aczkolwiek Killing Joke jak zwykle nie odmówili sobie smaczków klawiszowych w paru miejscach. Zapewne wielu tych, którzy angielskiej legendy słuchają od lat, chciałoby wiedzieć, do czego można "Pylon" porównać. Plusem Killing Joke jest to, że odbił na płycie ze dwie i pół dekady swej historii. Te mniej drapieżne piosenki, w których Jaz śpiewa czysto, mają w sobie coś zarówno z "European Super State", jak i sięgają w odleglejszą przeszłość, do czasów "Night Time" i "Outside The Gate". Gdy Coleman wypluwa z furią w głosie obelgi pod adresem możnych tego świata, jest to ubrane trochę w aurę "Extremities, Dirt & Various Repressed Emotions". Wolniej i majestatyczniej staje się na chwilę mniej więcej w połowie, w "New Jerusalem" i "War On Freedom". Youth (wprawdzie podpisani są wszyscy muzycy, ale wiadomo, że on ma największe doświadczenie producenckie) i Tom Dalgety nadali "Pylon" brzmienie, w którym jest i coś sprzed lat, jak i odbijają się w nim współczesne modele obrabiania dźwięku. "Pylon" to album dynamiczny i mało sterylny. Brzmienie dla Killing Joke w XXI wieku idealne.

Mówi się, że muzyka powinna sprawiać, że człowiek staje się lepszy. "Pylon", choćby z tej racji, że przestudiowałem teksty, trochę mnie zaniepokoił, to jednak przede wszystkim znacząco poprawił mi nastrój. Killing Joke, tradycyjnie nie idąc na żadne kompromisy, po tylu latach istnienia nagrał album, który trzeba postawić obok największych osiągnięć Anglików. Gdy to piszę, "Pylon" jest na szczycie rockowego notowania na Wyspach.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!