Recenzja

16-11-2015-00:55:42

Roots Manuva - "Bleeds"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Roots Manuva wrócił na ciemną stronę mocy.

Jeśli stęskniliście się za mrocznym wcieleniem Rodneya Smitha, lepiej znanego jako Roots Manuva, na pewno ucieszy was jego dziewiąty longplay. "Bleeds" to ciemne barwy, ponura atmosfera i istna dźwiękowa smoła. Teksty jak zwykle pełne emocji, poetycko komentujące otaczająca nas niekoniecznie kolorową rzeczywistość, ale i osobiste.

Od dawna wiadomo, że hip-hop to dla Anglika punkt wyjścia. Nie inaczej jest tym razem. Swe szczere, surowe rapowanie obudowuje mechaniczną, wielowymiarową elektroniką, dodaje elementy soulu, R&B czy też pobuja w dubowych rytmach. Czasem przez te ciemne, wielowarstwowe struktury przebija się słońce ("Cargo"), pojawia się zgrabna melodia i elegancki aranż (trochę eminemowe "Fighting For?") czy odrobina orientalnych przypraw ("One Thing"). Dużo w tych utworach nierówności, chropowatych powierzchni, ostrych krawędzi, sporo mocnych akcentów i muzycznego smogu. Na pewno wybija się genialnie wyprodukowane, zapętlone "Facety 2:11" czy pełzające, okraszone sci-fi dźwiękami "Me Up!".

Wśród producentów płyty znaleźli się Adrian Sherwood, Four Tet i Switch (Major Lazer), nie jest to więc artystyczno-brzmieniowy monolit. Mimo jednak pewnego eklektyzmu, "Bleeds" bez wątpienia jest albumem, nie zbiorem różnych piosenek. Wspólnym mianownikiem jest nowoczesność, czy raczej współczesność. Nie ma tu może innowacji, brawurowych rozwiązań, ale słychać, że Roots Manuva i jego współpracownicy trzymają rękę na pulsie. Mocna, wyrazista pozycja. Inteligencki hip-hop na miarę naszych czasów.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!