Recenzja

23-11-2015-04:11:14

Keep Shelly In Athens - "Now I'm Ready"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

"Zmiany, zmiany, zmiany" - tak można powiedzieć przy okazji drugiego albumu greckiego duetu. Zmiany zarówno stylistyczne jak i personalne - a to nie zawsze wychodzi na dobre.

Sercem projektu jest enigmatyczny RΠЯ odpowiadający za czuwanie nad duchem w maszynerii, zaś nową twarzą jest Myrtha zastępująca uprzednią charakterystyczną wokalistkę Sarah P. Tym samym na płycie nie usłyszycie już histerycznego, chwilami szalonego i emocjonującego głosu drugiej z wymienionych pań. Nie usłyszycie też mocniejszych uderzeń bębnów i drażniących brzmień. To przepadło. Jest za to lekkość, przestrzeń, łagodność i refleksja. Bez obaw, grupa nie wpadła w nurt piosenki lirycznej czy poezji śpiewanej, a stonowała dramaturgię. To wciąż muzyka stąpająca po gruncie chillwave, sięgająca po synth i dream pop. Jedynie proporcje są nieco inne jak i atmosfera utworów.

O ile debiutancka "At Home" mogła porwać 20-latków buszujących w sklepach odzieżowych, tak dwójka zdecydowanie adresowana jest do starszego słuchacza potrzebującego po pracy kojących dźwięków, jednocześnie nie będących banalnym lounge czy cukierkowym chilloutem. Sporo w utworach jesiennego smutku i nawet jeśli pojawiają się bardziej dynamiczne rytmy jak w "Hollow Man" czy piosence tytułowej to daleko im do wyrwania słuchacza z zadumy i sennej atmosfery. Jedynie można przekręcić się na drugi bok i szybciej pomachać nogą, by za chwilę dalej się relaksować.

Odprężający charakter płyty to główny jej walor - to bardzo ładna muzyka, lecz bez szczególnego charakteru, a głos nowej wokalistki jest dość zachowawczy. Mimo to słuchacze pamiętający dream pop lat 90. spod znaku Saint Etienne poczują się swobodnie. RΠЯ także nie szaleje z elektroniką, jedynie chwilami pozwala sobie na elokwencję studyjnej inżynierii, stosując raczej skromną, syntetyczno-skrzypcową oprawę. Jedynym bardziej zaskakującym momentem jest zamykający krążek "Hunter", który przez pierwsze 3 minuty udaje całkiem przyjemną pościelówę, by nagle zmienić się w triphopowy bujak z ogródka Tricky'ego.

Drugim zaskoczeniem może być czas trwania płyty jak i liczba utworów - 8 piosenek w 38 minut - niezbyt udany wynik, ale całkiem zrozumiały, będący znakiem zmieniających się czasów i "konsumowania" muzyki. Wielu wykonawców przez popularność serwisów umożliwiających abonamentowy legalny odsłuch muzyki woli wydawać mniej a częściej. Dzięki temu są wciąż obecni w świadomości słuchaczy. W efekcie dostajemy krótsze płyty (bo komu teraz potrzebne są 70 minutowe bloki), na których wysłuchanie zawsze znajdziemy czas. Jak za dawnych lat. A Keep Shelly In Athens, choć pozostawiają pewien niedosyt, opowiedzieli zamkniętą historię i możemy być pewni, że za chwilę pojawi się, może i skromniejszy, ale kolejny epizod.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!