Recenzja

30-11-2015-13:31:14

Ellie Goulding - "Delirium"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Trochę mnie dziwi, że wytwórnie wciąż decydują się wydawać płyty takich artystów jak Ellie Goulding.

Wbrew pozorom nie zamierzam za bardzo narzekać na "Delirium". Angielka przygotowała napakowany popowymi hitami zestaw. Kolekcję różnorodnych piosenek, subtelnie czerpiących z różnych gatunków (od mocnej elektroniki przez folk po R&B), pełen rozmachu i z festiwalowo-koncertowym potencjałem. Niesionych świetlistym głosem artystki, pełnych szybujących dźwięków, podbitych wielowarstwowymi, syntetycznymi aranżacjami i okraszonych chórkami. W zasadzie każda piosenka ma szansę stać się hitem albo przynajmniej stałym elementem radiowej ramówki. Na żywo to jeszcze większe pewniaki. Dudniące, skoczne "Aftertaste", połamane, kanciaste "On My Mind", napędzane gospelową energią "Holding On for Life", pełne dramaturgii, potężne "Love Me Like You Do" czy "Army", przypominające numery The Killers "Lost And Found" wpadają w ucho po pierwszym refrenie.

Nie widzę jednak sensu słuchania zbioru takich utworów w całości. Nie będę biadolić, jak to w naszych czasach konsumuje się muzykę hurtowo i powierzchownie. Jest jak jest. Tym bardziej zastanawia mnie przywiązanie do długogrającego formatu w przypadku Ellie Goulding (i nie tylko jej, po prostu jej płyta skłoniła mnie do tych przemyśleń).

Słuchanie "Delirium" od A do Z nie jest ani nieprzyjemne ani bolesne. Ale po jakimś czasie te piosenki zlewają się w hit-popową masę, nie różnią się za bardzo od innych zdobywców list przebojów. Gdyby nie jednak rozpoznawalny głos wokalistki, gros jej kawałków można by pomylić z numerami dowolnych topowych wykonawców. W tym największy problem - za mało tu Ellie Goulding w Ellie Goulding. Za mało muzycznej osobowości. Obcowanie z jej krążkiem przypomina godzinną sesję z komercyjną rozgłośnią czy przypadkową playlistą w serwisie streamingowym, a chyba nie o to chodzi, gdy włączamy longplay.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!