Recenzja

11-03-2010-01:17:17

Juliette Lewis - "Terra Incognita"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Coś dobrego dzieje się w muzyce rockowej. "Terra Incognita" to kolejna treściwa brzmieniowo, bardzo dobra płyta, na której naprawdę dużo się dzieje.

Dzięki uprzejmości wytwórni, album Juliette Lewis leży na moim biurku już od kilku tygodni. Ale jakoś nie rwałam się do przesłuchania. Zawsze było coś ciekawszego - a to wywiady z Robem Zombie do poczytania w sieci, a to "Chirurdzy"czy "Dr. House" albo koncert Vadera. Innymi słowy, poprzednie wokalne dokonania aktorki (te z zespołem The Licks) zupełnie mnie nie przekonywały (za wyjątkiem popisów na żywo). Kiedy dodatkowo dowiedziałam się, że przy solowym dziele wspomaga ją Omar Rodriguez Lopez z The Mars Volta byłam przekonana, że czeka mnie jakiś pustynno-psychodeliczny bełkot z wrzeszczącą lalą na pierwszym planie. Dlatego też odkładałam zapoznanie się z "Terra Incognita" jak długo tylko mogłam. Koleżanka z wytwórni wracała jednak z urlopu i coś trzeba było jej powiedzieć, w końcu więc wrzuciłam płytę do odtwarzacza a teraz pluję sobie w brodę. Mogłam bowiem ostatnie tygodnia spędzać z fantastyczną Juliette Lewis.

Zacznijmy od Omara. Jego wkład w dzieło na pewno nie jest dominujący. Nie ma tu żadnych "jazd" pokroju The Mars Volta, choć utwory brzmią bardzo organicznie a czasem nawet mrocznie, niepokojąco ("Ghosts", "Female Persecution"). Z małymi wyjątkami, gwiazda "Urodzonych morderców" postawiła na "przebojowe" granie. Piszę w cudzysłowie, bowiem nie chodzi o przyjazne radiu hity, lecz fantastyczne melodie (choć "All Is For God" czy "Fantasy Bar" mogłyby gdzieniegdzie namieszać). Artystka znakomicie łączy stricte rockowe motywy z mocno bluesowymi elementami w stylu klasycznego Led Zeppelin. Mnóstwo tu przestrzeni między dźwiękami, ale i masa brudu, dzięki czemu piosenki są naprawdę wyborne.

Wielkim atutem "Terra Incognita" jest sama Lewis. Artystka w końcu nie wydziera się jak szalona, lecz śpiewa a głos ma naprawdę wspaniały - seksownych, zachrypnięty, bardzo, bardzo kobiecy. Wciąż potrafi krzyknąć, ale teraz przypomina, że wie też jak szeptać. Jest przy tym autentyczna i szczera. Nie sądzę, by jakiś facet mógł się oprzeć kiedy tęskno woła "I need a hard lovin' man".

Juliette nagrała taką płytę, jaką chcielibyśmy usłyszeć od PJ Harvey i to powinna być najlepsza rekomendacja.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!