Recenzja

15-12-2010-20:12:10

Stone Temple Pilots - "Stone Temple Pilots"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Powrót Stone Temple Pilots nie jest na miarę Alice In Chains, ale i formacja braci DeLeo nigdy nie wzbudzała aż takich emocji. Ważne, że grupie udało się nagrać więcej niż niezłą płytę.

Zapowiadali, że będzie ostro, gitarowo, bardzo w stylu Stone Temple Pilots. Najwięcej prawdy jest w tej ostatniej kwestii. Jeśli ktoś spodziewa się ciężkich riffów i miażdżących numerów, jak na "Core" czy "No 4" odrobinę się przeliczy. Jest jednak rockowo, zadziornie, czasem skocznie, z przytupem i przede wszystkim melodyjnie. Zachwyca wciąż znakomity, chrypiący, wielobarwny głos Scotta Weilanda i dryg rodzeństwa (głównie basisty) do pisania zgrabnych piosenek. Jak zwykle mamy beatlesowskie harmonie (chociaż Robert DeLeo alergicznie reaguje gdy się o nich wspomina), bluesowe zagrywki a la Led Zeppelin, nieco popu z lat 60. (szczególnie w "Cinnamon") i kapkę lub dwie Davida Bowiego (przy refrenie "Dare If You Dare" usta same układają się do "All the Young Dudes" a "First Kiss on Mars" to już 100 procent Bowiego). Wszystko w niezłych proporcjach, z jakąś solówka rodem z lat 90. czy akustycznymi zagrywkami, tworzy miłą dla ucha mieszankę. Mam jednak dwa zastrzeżenia.

Podczas gdy z mocniejszymi i bardziej bluesowymi numerami, Stone Temple Pilots poradziło sobie niemal bezbłędnie (chwytliwe singlowe "Between the Lines", "Hazy Daze" z niezłym riffem, "Fast As I Can" utrzymane w tempie gdzieś między AC/DC a Motörhead, bujające "Take a Load Off"), niestety polegli przy spokojniejszych piosenkach. Na próżno szukać tu skarbów na miarę "Creep", "Big Empty" czy chociażby "Sour Girl", w zamian dostajemy np. ocierające się o country, mierne "Maver". Co gorsze, wiadomo, że zespół nadal potrafi nagrywać pełne uroku delikatne utwory, czego dowodem zamieszczony jako bonus w wersji deluxe "Samba Nova" stanowiący osobliwe połączenie bossa novy z popowymi ciągotami Mike'a Pattona.

Drugim problemem jest brzmienie. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że gdyby braciszkowie nieco sobie odpuścili i oddali materiał w ręce sprawdzonego Brendana O'Briena czy tworzącego ostatnio same cuda Nicka Raskulinecza, dzieło miałoby o wiele większą siłę rażenia, i może rzeczywiście byłoby ostro i potężnie.

Płyta ma jednak jeden ogromny atut, który deklasuje pewne niedociągnięcia. "Stone Temple Pilots" po prostu znakomicie się słucha.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!