Recenzja

08-06-2011-20:19:14

Beyoncé - "I Am… World Tour"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Uwielbiam solowy debiut Beyoncé. Kolejne jej płyty aż tak mnie nie przekonują, jednak najnowsze koncertowe wydawnictwo Amerykanki dowodzi, że mamy do czynienia z jedną z największych gwiazd popu, a w moim osobistym rankingu po prostu najwspanialszą.

Beyoncé ma wszystko. Jest piękna, ponętna, utalentowana, nagrała co najmniej kilka genialnie przebojowych piosenek i potrafi stworzyć wspaniały show. Cóż więc różni ją od innych odnoszących sukcesy śpiewających pań (nie będziemy wymieniać nazwisk)? Otóż, wersje live utworów Beyoncé brzmią... jak z koncertu. Nie wątpię, że "I Am… World Tour" poddano obróbce w studiu, ale udało się zachować duch występów. Po pierwsze słychać to po głosie B, chociażby w przyprawiającym o gęsią skórkę "At Last" oraz wspomagającej ją w refrenach publiczności. Przede wszystkim jednak artystce na scenie towarzyszy prawdziwy zespół, składający wyłącznie z przedstawicielek płci pięknej. Perkusja, gitary, a nawet żeńska sekcja dęta, to wszystko sprawia, że znane doskonale hity nabierają głębszego, bardziej organicznego brzmienia ("Crazy In Love" wzbogacone partiami saksofonu po prostu zwala z nóg). Świetnie wypada ostra gitara w "Freakum Dress", rockowa aranżacja "If I Were a Boy" czy przepięknie wzmocnione "Single Ladies (Put a Ring on It)". Poza tym Byoncé znakomicie radzi sobie z reggae ("You Don't Love Me, No No No" ) i lepiej niż Alanis Morissette śpiewa jej "You Oughta Know".

Wydawnictwo składa się z płyty CD i DVD. Radzę najpierw zapoznać się z wersją audio, by w pełni docenić koncertowe nagrania. Z wizją jest nieco trudniej, ponieważ gibka Beyoncé z rozwianymi lokami najzwyczajniej odwraca uwagę od muzyki. Materiał zebrano z całego tournée - jak czytamy na naklejce na pudełku 108 występów, w 78 miastach, w 32 krajach. Czasem w obrębie jednego utworu mamy zlepek filmików z kilku koncertów, czasem nagrania live przeplatane są materiałami zza kulis (można zobaczyć Beyoncé bez makijażu czy zajadającą się chipsami), zdjęciami z prób, klipami stworzonymi specjalnie na potrzeby trasy. Wszystko dynamiczne, pełne energii, najwyższej jakości. W dodatkach gwiazda opowiada o przygotowaniach, które - jak dowiadujemy się z minidokumentu - rozpoczęły się na rok przed pierwszą próbą.

A sam show? Opiera się głównie na skrzących strojach, błyskających światłach, projekcjach na telebimach (kapitalny motyw z oceanem na "Smash Into You") i zmysłowych tańcach piosenkarki, czasem nawet w powietrzu. I proszę mi wierzyć, tyle wystarczy, by się zachwycić.

Beyoncé jest zjawiskowa. Kto nie wierzy, niech sięgnie po "I Am… World Tour".

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

TAGI: beyoncé