Recenzja

26-09-2012-12:53:18

The Killers - "Battle Born"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Byli jedną z najważniejszych grup rockowych pierwszej dekady XXI wieku, ale ostatnio słuch o nich trochę zaginął. Przerwa w nagraniach i koncertach okazała się doskonałym posunięciem. Nowym albumem The Killers pokazują, że i ta "dziesięciolatka" może należeć do nich.

Czego oczekiwałem po "Battle Born"? Na dobrą sprawę sam nie wiem. Miałem jedynie nadzieję, że nie pójdą w stronę zanadto ugrzecznioną, przymilną. Że nie zostaną drugim U2, że zachowają trochę tej amerykańskiej adrenaliny, wolności, szaleństwa. Nie zawiodłem się, chociaż są na płycie momenty niebezpiecznie miękkie, pompatyczne ("Runaways" czy "The Way It Was" zupełnie mi nie leżą), ale można takie zapędy zrozumieć, w końcu jakoś trzeba wielkie stadiony na całym świecie wypełnić. Cieszy muzyczny rozmach, odwaga, wyobraźnia, połączenie na "Battle Born" tego wszystkiego, co jak dotąd mieliśmy w muzyce grupy. Zasługa to z pewnością wspaniałych producentów (Stuart Price, Steve Lillywhite, Damian Taylor, Brendan O'Brien, Daniel Lanois), ale nie można umniejszać roli zespołu. Bo The Killers nie są tylko dodatkiem do kompozycji. Oni wykorzystują rytm, melodie jako punkt wyjścia do własnych poszukiwań, tak jakby przy pracy nad longplayem wsiedli do vana i ruszyli jako grupa kolegów, a nie profesjonalny zespół, w podróż przez Nevadę oraz okoliczne stany. Właśnie wtedy, gdy słyszymy w ich muzyce brud, kurz, są najlepsi. Potwierdzają swoją pozycję na scenie, ale otwierają się też na nowych słuchaczy. Może to zresztą całkiem niezła metoda na sukces artystyczny - wyjść z drogiego hotelu, opuścić limuzynę i samolot, przesiadając się w zdezelowane auto? Zamiast tatara z łososia w drogiej restauracji, krwisty stek w jakimś przydrożnym motelu? Zamiast wykwintnego szampana ciepłe whisky z gwinta? Warto spróbować.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!