Recenzja

25-09-2013-21:04:49

Goldfrapp - "Tales of Us"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Ładne dźwięki, łady głos, ładne melodie, ładna okładka. A jednak wszystko za mało.

"Tales of Us" to w uproszczeniu powrót do brzmienia i stylu znanych z pierwszej, znakomitej płyty zespołu, "Felt Mountain". O tyle jest to prawdziwe, że w odróżnieniu od kolejnych krążków duetu nie mamy tu żadnych tanecznych kawałków, seksownej, zachęcającej do zabawy elektroniki, a klimatyczne kompozycje. Różnic między obydwoma albumami jest jednak sporo. Niby Will i Alison posługują się podobnymi środkami (subtelnymi orkiestracjami, szepczącym głosem, delikatnymi aranżacjami), a jednak efekt jest zupełnie inny.

"Felt Mountain" zawsze był dla mnie "zimowym" longplayem. Zestawem, w którym dźwięki kojarzyły się ze skrzypiącym pod nogami śniegiem, oślepiającym, odbijającym się od wszechobecnej bieli słońcem, półprzezroczystym skrzeniem i migotaniem. Lekko nawiedzoną, niepokojąca podróżą z kilkoma zjawiskowymi przystankami ("Utopia", "Lovely Head"). "Tales of Us" to raczej płyta "listopadowa". Szarawa, bardziej ponura, spowita mgłą. To na pewno nie wyprawa w góry, lecz na opustoszałą wieś z monotonnym krajobrazem dookoła. Rzecz zdecydowanie folkowa, oparta często na akustycznych dźwiękach. Ultradelikatna, niesłychanie krucha, ale na swój sposób surowa.

Wszystko to ładne, ale trochę nijakie, mdłe, jednostajne, zlewające się w rozmytą całość. Brakuje wspaniałych melodii, zapamiętywalnych motywów, wyróżniających się fragmentów, odrobiny magii. Czegoś więcej niż wszelkich możliwych odcieni szarości i filmowego klimatu.
Miło obcować z Goldfrapp w lirycznym wcieleniu, "Tales of Us" bez wątpienia może się podobać i słucha się tego z pewną, niemałą, nostalgiczną przyjemnością. Gdyby jednak od tej płyty zaczynali, raczej byśmy ich dziś nie znali.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

TAGI: goldfrapp