Recenzja

21-06-2011-21:30:46

Bon Iver - "Bon Iver"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Romantycy i melancholicy zakochani w Ameryce wystąp! Oto idealny dla was podkład do bujania w obłokach oraz refleksji nad życiem. Dość pogodnych refleksji, dodajmy.

Stan Wisconsin, z którego pochodzi Bon Iver, charakteryzuje mnogość pięknych, lesistych krajobrazów, poprzecinanych jeziorami. Muzycy wprawdzie nic o tym nie mówią, lecz słuchając albumu, trudno nie odnieść wrażenia, że silnie inspirują się otaczającą przyrodą, że lubią sobie postać gdzieś na polance i ze spokojem kontemplować przestrzeń. Każda z piosenek grupy to wprost idealny podkład do filmu reklamowego o urokach przyrody Wisconsin i nie tylko, zważywszy, że tytuły piosenek dotyczą też innych miejsc w Ameryce Północnej.

Mózg Bon Iver, Justin Vernon, tym razem postąpił inaczej niż podczas nagrywania obsypanego pochwałami debiutu. Najpierw stworzył kilkanaście piosenek, a następnie zaprosił gości, aby trochę przy nich pomajstrowali. Metoda sprawdziła się doskonale. Powstało dzieło eteryczne, delikatne, na pograniczu totalnej kruchości, którego dobrze dobranymi składnikami są indie rock, przestrzenny, wysmakowany i romantyczny niczym u Sigur Rós, muzyka ilustracyjna oparta na elektronice i smyczkach, a także amerykańska tradycja folkowa. Płyta płynie leniwie, przyspiesza z rzadka - tak wyraźnie w zasadzie tylko w "Calgary". Dźwięki są długie, czasem rozedrgane, śpiew łagodny, głównie na głosy.

"Bon Iver" byłby dziełem skończonym, gdyby nie zamykająca album piosenka "Beth/Rest". Zbyt słodka, a do tego kojarząca się z dokonaniami poprockowych legend w stylu Toto. Gryzie się z tym, co jest wcześniej i do całości nie pasuje. Wyjąwszy ten jeden numer, mamy świetny zestaw o cudownie kojącym działaniu. Gapiąc się przez okno na tonący w letniej zieleni ogród, materiał gorąco polecam.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

TAGI: bon iver