Recenzja

28-02-2013-23:02:21

Foals - "Holy Fire"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Banałem będzie powiedzieć, że Foals dojrzewa i rozwija się, ale tak właśnie jest.

"Holy Fire" to największy, najbardziej obmyślony longplay w karierze formacji. Tak. Oznacza to, że numery są mocniejsze, refreny bardziej chwytliwe, a gitary głośniejsze na dodatek jeszcze bardziej migoczą metalicznym blaskiem. Jest też bardziej mainstremowo czy jak kto woli festiwalowo. Od urokliwych, wpadających w ucho utworów o bardzo przyjemnym, niebanalnym brzmieniu, Anglicy przeszli do naprawdę dużych piosenek. Takich, które pozwalają oddychać pełną piersią albo śpiewać na cała gardło. Wciąż urzekają piękną, wielowarstwową i kolorową produkcją (fantastyczne "Everytime"). W nowej muzyce więcej jest jednak światła, przestrzeni i więcej dźwięków oraz pewnego dramatyzmu przez co całość wypada bardziej doniośle, dumnie. Pozornie, momentami może się wydawać, że panowie z Oksford wypeelingowali swoją muzykę, a nawet musnęli słonecznym samoopalaczem ("My Number"), nie brakuje jednak bardziej szorstkich, surowych kawałków ("Providence").
Nowe utwory Foals w pewien sposób przypominają mi dokonania nieco już zapomnianego Mansun. Nie w bezpośredni sposób, nie chodzi o analogie stylistyczne, ale pewien rodzaj energii, drzemiącej wewnętrznej siły wydzierającej się z kompozycji, ale bez wielkich eksplozji. To muzyka, która wznosi się, szybuje, czasem zawiruje, a przy okazji porwie słuchacza.

Nie ma co dużej się rozwodzić, "Holy Fire" to świetna płyta zespołu, który wkroczył na kolejny poziom.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

TAGI: foals