Recenzja
Sia - "We Are Born"
Podziel się na facebooku! Tweetnij!Burze i ulewy albo duchota i przyprawiający o mdłości upał. Tak mniej więcej wygląda lato w mieście. Tymczasem Sia potrafi sprawić, że przynajmniej na chwilę zapomnimy o betonowym piekle i poczujemy się jak na rajskiej plaży.
Australijka, która zasłynęła przede wszystkim śpiewając z Zero 7, przyzwyczaiła nas raczej do jesiennych, melancholijnych dźwięków i szeptów. Tymczasem "We Are Born" wita nas wakacjami, słońcem, morską bryzą i wszystkim, co latem przyjemne. Może się dziewczyna zakochała, może tak ją nastroiła współpraca z Christiną Aguilerą (choć dla niej akurat napisała ballady), faktem jest, że nowa Sia brzmi radośnie i popowo. Otwierające zestaw cztery nagrania ("The Fight", "Clap Your Hands", "Stop Trying", "You've Changed") to prawdziwe popowe majstersztyki wyczarowane z tanecznych rymów i wykończone szlachetnym alternatywnym szlifem. Wokalistka musiała długo nosić się z zamiarem nagrania tych piosenek, bowiem słychać, że ich śpiewanie sprawiło jej ogromną przyjemność. Z każdego bije lekkość, radość i zaraźliwa wręcz afirmacja życia. W dalszej części albumu, nie jest może buro i ponuro, ale niestety i nie tak różowo.
Zachęcające do pląsów melodie pojawiają się tu i ówdzie, są to jednak raczej nieśmiałe indiepopowe piosenki w typie Lily Allen ("Hurting Me Now", "The Co-Dependent") niż takie, które pozwolą zapomnieć się w tańcu. Energii nie brakuje natomiast w zaostrzonych rockowymi zagrywkami a la The Strokes "Bring Night" i "Big Girl Little Girl" (gitarzysta zespołu Nick Valensi udzielał się na albumie). Całość uzupełniają na wskroś amerykańskie, balladowe kompozycje w folkowej panierce oraz nie najlepszy cover "Oh Father" z repertuaru Madonny.
Szkoda, że artystka nie pociągnęła całej płyty w roztańczonym stylu. Co prawda pozostałe utwory mają swój urok, ale to tak jak byśmy po czterech soczystych, świeżych truskawkach dostali garść mrożonych. Też smaczne, ale nie aż tak.
Aktualności