Recenzja

21-06-2010-21:31:21

Chris Brown - "Graffiti"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Chris Brown albumem "Graffiti" z pewnością chciał zmazać plamę, jaką dał bijąc w lutym ówczesną partnerkę Rihannę. Świat wyraźnie się odwrócił od młodzieńca i wątpliwe, aby za sprawą "Graffiti" się to zmieniło.

Już na wstępie wyjaśnijmy jedno. To nie jest album tragiczny czy będący kompletnym nieporozumieniem. Co prawda za mało jest tutaj kawałków o temperaturze singlowego "I Can Transform Ya", a za to dostaliśmy np. koszmarne, niegodne jakiegokolwiek komentarza "Pass Out" (europop-dance na samplu z "Call On Me" Erica Prydza), jednak muzycznie wydawnictwo jako tako się broni. Szczególnie, że ostatnimi czasy w R&B wszystko jest tak podobne do siebie, iż trzeba by było wyjątkowego partactwa, aby z budżetem Browna zepsuć płytę dokumentnie.

Problem leży w warstwie tekstowej. Brown wydaje się być kompletnie nieprzygotowany mentalnie do roli dwudziestoletniego gwiazdora, w którym jeszcze dwa lata temu wielu widziało następcę Michaela Jacksona. W części nagrań przyjmuje pozę wyzwolonego, bogatego faceta, któremu zależy tylko na pojawianiu się w towarzystwie kolejnych ślicznotek i pozowaniu na tle coraz to nowych samochodów. Chwilę później rzewnymi łzami wspomina Rihannę, a jeszcze później narzeka na to, że wszyscy czegoś od niego chcą. Brzmi to może autentycznie, ale zbierając te wyznania w całość mamy obraz rozchwianego emocjonalnie chłopca, który rzeczywiście potrzebuje długiego urlopu i to w towarzystwie psychologa.

Chris Brown ma jeszcze wiele lat kariery przed sobą. Musi jednak naprawdę rzetelnie przemyśleć, kim chce być jako artysta i w jaką stronę ukierunkuje swoją przyszłość. Póki co ani jako muzyk, ani jako człowiek nie zasługuje na brawa, a już tym bardziej na współczucie.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!